Zerknąłem raz jeszcze na swoje lustrzane
odbicie, jakby chcąc się upewnić, że to na pewno dobry pomysł. Jeżeli Granger
faktycznie jest tak zdolna jak powiadają, to na pewno pomoże mi uleczyć
Pottera. Jeśli zajdzie taka potrzeba, nawet zmuszę ją do tego siłą.
To głupie, że całe swoje nadzieje pokładałem
właśnie w niej, ale czułem determinację. Nic innego nie przychodziło mi do
głowy, a na karku czułem ciepły oddech Czarnego Pana. Wciąż nie wiedziałem, ile
czasu pozostało do wywiązania się z zadania przez niego pozostawionego. Mógł
wrócić w ciągu tygodnia, trzech dni, a może nawet kilku godzin. Nie miałem
zamiaru tego roztrząsać, musiałem działać. Na szali leżało moje życie, którego
nie zamierzałem stracić. Może to i głupota powierzać je szlamie, lecz tonący brzytwy
się chwyta.
***
Nad ranem zbudziłem się zlany potem.
Przetarłem wilgotne czoło, ciesząc się, że to tylko sen. Wciąż oczyma wyobraźni
widziałem stojącego nade mną Czarnego Pana, z którego różdżki wystrzelił
zielony promień, wycelowany wprost we mnie. Nie miałem szans na ucieczkę, czy
chociażby ruch. Wiedziałem, że wizja ta prześladuje mnie ze strachu, iż nie
podołam. Nie wykonam zadania.
Przez to wszystko nie zmrużyłem już oka,
tylko wstałem i w ekspresowym tempie ubrałem się, schodząc do lochów. Kamienne
korytarze pokrywał jeszcze mrok, a wokoło panowała cisza. Kroki odbijały się
echem, gdy zbiegałem po schodach w kierunku upragnionej celi. Czas zaczął
odliczanie, więc nie miałem zamiaru tracić go na niepotrzebny sen czy
śniadanie.
Otworzyłem kraty więzienia z zamachem, budząc
śpiących Gryfonów. Granger gwałtownie odwróciła się w moją stronę i pochwyciła
ramię wciąż omdlałego Pottera z niepokojem. Widocznie ona również nie spała
zbyt dobrze. Bystre oczy przykrywała mgła zmęczenia. Weasley natomiast spiął
się i wstał, przybierając buntowniczą pozycję, gotów, by rzucić się w moją
stronę.
— Czego chcesz, Malfoy? — syknął z
nienawiścią, wyginając usta w grymasie.
Westchnąłem
ciężko. Gdyby nie to, że się spieszę, roześmiałbym mu się w twarz i pokazał,
kto tutaj rządzi. W tej chwili jednak naprawdę nie miałem ochoty na gierki z tą
umysłową amebą.
— Od ciebie nic, śmieciu. Granger, idziesz ze
mną — zarządziłem chłodno i skinąłem na szatynkę, wpatrując się w nią
oczekująco. Jej twarz na krótką chwilę zastygła w przerażeniu. Brązowe oczy
wyglądały na zaskoczone, ale pojawiło się w nich coś jeszcze.
— Ja? Dlaczego? — zapytała cicho.
— To nie ty jesteś tutaj od pytań. Wstawaj —
warknąłem. Obserwowałem zmiany zachodzące na jej twarzy z satysfakcją. Strach, niepewność,
ciekawość. W końcu spojrzała na mnie twardo i wstała, lecz Weasley stanął przed
nią, łapiąc za nadgarstek.
— Ona nigdzie nie pójdzie. Nie pozwolę jej
skrzywdzić.
Przewróciłem oczami z irytacją. Żałowałem, że
Weasley nie był na miejscu Pottera. Możliwe, że chociaż wtedy miałbym odrobinę
spokoju.
— Ciebie nikt nie pytał o zdanie, Weasley.
Odsuń się.
— Nie! Ona nigdzie nie pójdzie! — powtórzył
nerwowo, chowając dziewczynę za plecami.
— Pójdzie, a ty nie masz tutaj nic do
powiedzenia! Idziemy, szlamo!
Granger zadrżała i z zaniepokojoną miną
złapała rudego za ramię. Posłała mu uspokajające spojrzenie, lecz on nie
wyglądał na przekonanego. Przyciągnął ją w swoje ramiona, mocno ściskając.
— Ron, puść. Za chwilę wrócę… — szepnęła.
— Nie! Zrobią ci to samo co Harry’emu…
Westchnąłem ciężko, słysząc w głębi głowy
tykanie zegara. Nie miałem czasu, by przyglądać się tym żałosnym scenom.
Machnąłem bez ostrzeżenia różdżką, rozdzielając ich od siebie. Kolejnym
machnięciem sprawiłem, że Weasley przekoziołkował w powietrzu, uderzając w
ścianę za nim. Osunął się na podłogę z jękiem, przez co Granger pisnęła.
Zrobiła krok w jego stronę, ale natychmiast ją zatrzymałem ze
zniecierpliwieniem.
— Idziemy!
Dziewczyna odwróciła się w stronę przyjaciół,
posyłając przepraszające spojrzenie, po czym wyszła za mną z lochu. Z początku
przemierzaliśmy długie korytarze w ciszy. Granger stawiała niepewnie kroki,
rozglądając się wokoło z niepokojem, jakby coś miało ją zaatakować zza
następnego rogu. Ostatnie wydarzenia musiały poważnie na nią wpłynąć.
W pewnym momencie coś za nami trzasnęło, a
jej ręka automatycznie chwyciła rękaw mojej szaty. Wyrwałem się natychmiastowo
z jej uścisku, posyłając nieprzyjemne spojrzenie. Kogo jak kogo, ale mnie
powinna się bać.
— Prze… przepraszam — mruknęła, opuszczając
głowę w dół. Zmarszczyłem brwi zaskoczony, obserwując jak podenerwowana wygina
palce na wszystkie strony. Nagle spojrzała prosto w moje oczy i wypaliła: —
Dokąd mnie zabierasz?
— Przekonasz się — odpowiedziałem znudzony.
— Do Voldemorta, tak? Skrzywdził Harry’ego,
teraz czas na nas… Chce nas wszystkich wykończyć po kolei, prawda?
— Nie, idiotko. Czarny Pan ma ważniejsze
sprawy na głowie. Wyjechał, a ty w tym czasie musisz coś zrobić.
— Wyjechał? Dokąd? I co muszę zrobić?
Przymknąłem powieki, walcząc z samym sobą.
Granger nie byłaby sobą, gdyby nie zadawała tylu pytań. Byłem pewien, że ta
irytująca cecha nie zmieniła się w niej od czasów szkolnych. Chyba tylko
Weasley był bardziej uciążliwy od niej.
— Zamknij się. Dowiesz się w swoim czasie.
Kątem oka dostrzegłem, że zacisnęła wargi,
walcząc z kolejnym natłokiem pytań. Uśmiechnąłem się kpiąco pod nosem,
prychając cicho. Przez resztę drogi co rusz posyłałem jej groźne spojrzenia,
widząc, że otwiera usta, by zadać kolejne pytania. Zerkała wtedy tylko ponuro
na trzymaną przeze mnie różdżkę i opuszczała spojrzenie na swoje nogi.
Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, otworzyłem
drzwi i nakazałem jej wejść za mną do środka pomieszczenia. W niewielkim
pokoiku pachnącym przeróżnymi ziołami, siedział Theodor. Na dźwięk otwieranych
drzwi, zwrócił się w naszą stronę. Widziałem zaskoczenie na jego twarzy. Nie
spodziewał się mnie w tym miejscu. Nic dziwnego, długo mnie tutaj nie było.
— Draco? Coś się stało? Czarny Pan kazał ci
zno… — urwał, a jego oczy rozszerzyły się na widok Granger pojawiającej się za
moimi plecami. Szybko jednak doprowadził się do porządku, uśmiechając wesoło. —
Cześć, Granger. Theodor jestem, miło cię poznać.
Zamrugałem oczami z dezorientacją. Nie
spodziewałem się takiej reakcji. Theo nie powinien zwracać się do więźniów w
ten sposób, nawet jeśli chętnie by temu więźniowi pomógł w ucieczce. Zgromiłem
go niezadowolonym spojrzeniem i warknąłem cicho, kręcąc głową. Granger
natomiast widocznie zlękniona jego wylewnością, skuliła się za moimi plecami.
— Więc? Co tutaj robicie? Dawno mnie nie
odwiedzałeś w tym miejscu, Draco — ponownie odezwał się Nott, nie zwracając
uwagi na gęstniejącą atmosferę. Oparł się nonszalancko o stolik za nim i
założył ręce na piersi, unosząc brew. — Potrzebujecie czegoś?
— Przyszedłem po coś ważnego — mruknąłem
niechętnie. Nie do końca chciałem wprowadzać go w swój plan. Spodziewałem się z
jego strony zbyt wylewnej reakcji, co nie było dobrym posunięciem. — Musisz mi
pomóc, stary. Potrzebuję wejścia do składziku z medycznymi pomocami i lekami.
Dobrze wiem, że dostęp do niego masz tylko ty i Snape.
Na twarzy Notta pojawiło się
zdezorientowanie. Przeniósł spojrzenie ciemnych oczu na Granger, po czym skinął
głową. Podszedł do schowanych w rogu pokoju drzwi i mrucząc pod nosem zaklęcia,
wykonał kilka skomplikowanych ruchów różdżką. Gdy skończył, otworzył je,
wskazując, że możemy wejść.
Chwyciłem Granger za ramię i popchnąłem w
kierunku wejścia, nie szczędząc sobie gwałtowności. Przyjaciel skwitował moje
zachowanie grymasem, lecz zignorowałem go. Wiedziałem, że na zadawanie przez
niego pytań jeszcze przyjdzie czas.
— Zbierz wszystko, co przyda się do uleczenia
Pottera — poleciłem jej. Spojrzała na mnie z szokiem, otwierając delikatnie
usta. Theodor również przyjrzał mi się zaskoczony.
— Uleczenia? Dlaczego miałbyś go leczyć? —
zapytała podejrzliwie, lecz jej wzrok podążył zachłannie po półkach, na których
spoczywały lekarstwa. Pochłaniała z pożądaniem każdy napis na etykietach,
zagryzając dolną wargę niemal do krwi.
— Nie będę tego robił. To ty go będziesz
leczyła, Granger.
— Ja? — mogło mi się tylko wydawać, ale
miałem wrażenie, że jej głos zadrżał. Ponownie przeskoczyła na mnie
spojrzeniem, czekając na wyjaśnienia. Niepewność biła z brązowych tęczówek. —
Dlaczego?
— To nie mój pomysł — powiedziałem szybko,
choć nie do końca z prawdą. — To rozkaz Czarnego Pana. Potter ma być gotowy na
kolejne spotkanie z nim. Ty chyba również chcesz by żył, prawda?
Kiwnęła delikatnie głową, choć wciąż
wyczuwałem od niej niepewność. Nic dziwnego, że miała wiele wątpliwości i
pytań. Nie zamierzałem jednak na nie odpowiadać. Moim celem było tylko
wykonanie zadania. Ona również miała zrobić to, co do niej należało.
— Mogę wziąć wszystko, co chcę? — upewniła
się.
— Wszystko, co będzie potrzebne — zaznaczyłem
sucho. — Nie kombinuj, Granger. I tak niczego nie wskórasz. W tym miejscu jest
tyle straży, że gdy tylko wystawisz buta zza kraty, dopadną cię. Wtedy już może
nie być tak miło.
— O co tutaj chodzi? — zapytał szeptem Theo,
obserwując jak Granger zbiera buteleczki z przeróżnymi płynami, oraz medyczne
akcesoria. — To właśnie dlatego Czarny Pan zaprosił cię na spotkanie?
— Między innymi — potwierdziłem, nie wdając
się w szczegóły. Przyjrzałem się jego opadającym powiekom i opuchniętej twarzy,
wzdychając. — Co tutaj robisz o tej godzinie? Jeszcze słońce nie wzeszło.
— Wypełniam zadanie — mruknął. — Dopiero
wróciłem z misji. Dobrze wiesz, że jeżeli tego nie skończę, to nie będzie
ciekawie. Zostało mi jeszcze pięćset stron do wypełnienia w ciągu… czterdziestu
ośmiu godzin. Potem muszę jeszcze zdać raport.
Granger stanęła obok nas, obładowana
kolorowymi słoiczkami, buteleczkami oraz bandażami. Theodor spisał wszystko co
wzięła, po czym pozwolił nam wyjść, żegnając się wesoło. Czasami nie potrafiłem
zrozumieć tego człowieka. Nie wiem, czy z takim nastawieniem dożyje końca
miesiąca.
Przez drogę powrotną, na całe szczęście, nie
spotkaliśmy nikogo ze śmierciożerców. Wolałem uniknąć pytań, dlaczego jeden z
więźniów niesie ze sobą zapas medycznych wyrobów. Osobiście również wolałbym,
by to Theodor zajął się Potterem. Teraz jednak upewniłem się, że póki co, nie
był w stanie mi pomóc, przez co nawet nie chciałem mu wspominać o ostrzeżeniu
Czarnego Pana.
Zerknąłem na idącą obok Granger, uśmiechając
się kpiąco. Pochłaniała akurat jeden z opisów działania leku i mogłem przysiąc,
że w jej głowie w tej chwili przewija się miliard myśli, czy na pewno pomoże. W
ułamku sekundy, jakby czując mój wzrok na sobie, podniosła głowę, a nasze
spojrzenia spotkały się.
— Dlaczego? Po co to wszystko? — zapytała
cicho, jakby z wahaniem.
— Głucha jesteś, Granger? Mówiłem ci przecież,
że Czarny Pan chce, aby...
— Słyszałam, jednak chcę poznać powód. Chodzi
o to, że… to okrutne — mruknęła, chowając twarz za kurtyną włosów. — Voldemort
chce go wykończyć, prawda? Najpierw uleczy jego rany, a potem ponowi tortury…
Ciągle ten sam, bolesny schemat… Nie dość, że wyniszczy jego ciało, to również
psychikę. To dlatego chcecie, by wyzdrowiał…
— Chyba nie sądziłaś, że zostanie wyleczony,
by żył długo i szczęśliwie? — prychnąłem. — Nie bądź naiwna, Granger. W tym
miejscu wszyscy są równie okrutni. Nie oczekuj, że będą głaskać was po głowach.
Pragną waszej śmierci. Nie znajdziesz nikogo, kto wam pomoże, więc zacznijcie
współpracować z Czarnym Panem.
Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę i
wzdrygnęła, przymykając powieki. Prawie bym nie usłyszał cichych słów, które
wzbudziły dziwne skręcanie w moim żołądku.
— Jeżeli teraz się poddamy, poniesiemy
porażkę. Zawiedziemy wszystkich, którzy pokładają w nas nadzieję. Jeżeli w tym
okrutnym miejscu jest choć jedna, malutka cząstka światła, wygramy. To jeszcze
nie koniec.
Zaciętość na jej twarzy wzbudziła we mnie
niekontrolowane emocje. W tej chwili podziwiałem jej odwagę i upór. Niewielu
byłoby w stanie na takie poświęcenie. Wtedy jednak jeszcze nie wiedziała, co ją
czeka…
— Poza tym… — odezwała się ponownie,
spoglądając na mnie. — Ty również wciąż nas nie zabiłeś, Malfoy.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad jej
słowami. Myślała, że robię to z własnej woli? Roześmiałem się kpiąco,
podciągając do góry brew.
— Naprawdę uważasz, że nie zabiłem was z
sympatii? A może ze względu na szkolne przyjaźnie? — zironizowałem. — Otóż,
jesteśmy w moim domu, gdzie swoją bazę ma również Czarny Pan. Znoszę wasze
towarzystwo tylko dlatego, że dostałem rozkazy. Dbam wyłącznie o swoje życie i
swój interes. Nie mam zamiaru za was umierać, więc niech Potter zacznie żreć
to, co przynoszę, bo inaczej te cholerne leki i tak w niczym nie pomogą, a
wszyscy podzielimy jego los!
— Nie będziemy jedli tego, co podaje nam
śmierciożerca! — krzyknęła Granger, czym mnie zaskoczyła. Jej twarz była
wykrzywiona w złości. — Nie jestem kretynką! Mogłeś je zatruć lub nafaszerować
veritaserum! Dobrze wiem, że jest bezwonne oraz przypominające wodę. Nie
uwierzę, że…
Tego było za wiele. Nie panując nad własnymi
odruchami, przycisnąłem ją z wściekłością do ściany. Gryfonka pisnęła,
spoglądając w moje oczy ze strachem. Nachyliłem się do jej twarzy, mierząc
groźnym spojrzeniem. Byliśmy tak blisko siebie, że czułem jej szybki, urywany
oddech na wargach.
— Gdyby nie ja, zdechlibyście już dawno —
wycedziłem. Dyszałem jakbym przebiegł maraton, ale emocje we mnie wrzały. Nie
obchodziły mnie jej złote teorie. Potter musiał nabrać sił! Cholerna Granger…
Wpatrywała się we mnie przez kilka sekund,
lecz po chwili, jakby nabierając sił, natarła na mnie. Strach zniknął z jej
oczu, zastąpiony przez wrogość.
— Co niby takiego zrobiłeś, że wciąż żyjemy?!
— odpyskowała. — Nie zrobiłeś nic nadzwyczajnego! Nie wydałeś nas? Z rana i tak
się dowiedzieli! Gdy nas przesłuchiwali, nie kiwnąłeś palcem! Nie jesteś
bogiem, Malfoy! Jesteś taką samą szumowiną jak oni wszyscy!
Nie odpowiedziałem, gdyż byłem w zbyt
ogromnym szoku. Musiałem przyznać, że nie spodziewałem się tego natarcia. Sprytnie
uderzyła w dość czuły punkt, wstrząsając mną. W tym momencie patrzyła na mnie z
tak ogromną nienawiścią, że po moich plecach przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
Wpatrywałem
się w nią dłuższą chwilę z wściekłością, nieświadomie wbijając palce w jej
ramiona. Zasyczała z bólu, więc odsunąłem się i pociągnąłem brutalnie za sobą.
Nie miałem zamiaru poluzować uścisku. Dopiero gdy dotarliśmy do lochów, puściłem
ją, bezceremonialnie wpychając do środka.
Byłem wściekły. Jeszcze nigdy nikt mnie tak
nie potraktował. Granger była nikim. Zwykłym śmieciem, szlamą. Jeszcze
pożałuje, że odważyła się powiedzieć coś takiego w moją stronę.
— Zabierz się za swoje zadanie, szlamo —
wysyczałem. — Wieczorem wrócę i radzę ci, by stan Pottera się poprawił. Tylko
nie kombinuj. Pamiętaj, co ci mówiłem. Jeżeli wykorzystasz te leki w
jakikolwiek inny sposób, zabiję któreś z was.
Szatynka posłała mi na odchodne spojrzenie
pełne nienawiści i odwróciła się z zamachem, podchodząc do leżącego Pottera. Gdy
uklękła obok jego ciała, natychmiastowo złagodniała, zabierając się za
podstawowe czynności ratownicze.
***
Przez cały dzień nie potrafiłem znaleźć sobie
miejsca. Czarnego Pana nie było, co dawało każdemu z jego popleczników wiele
swobody. Przesiadywali w jadalni z alkoholem, zabawiali się z więźniami czy
robili brutalne zakłady. Ja nie potrafiłem się jednak skupić na czasie wolnym. Przede
mną wciąż majaczyło niewykonane zadanie. Cały czas schodziłem myślami do
podziemi, gdzie w tej chwili Granger starała się wyleczyć Pottera. Marzyłem o
tym, by się zbudził. Dawało nam to połowę sukcesu.
Przez całe to zamieszanie błąkałem się bez
celu po rezydencji, próbując znaleźć dla siebie zajęcie. Bezskutecznie. Miałem
wrażenie, że czas zwolnił. Gdy wreszcie nadszedł wieczór, zbiegłem ponownie do
lochów. Obawiałem się tego, co tam ujrzę, lecz mimo to wszedłem do środka
pewnym siebie krokiem.
Granger siedziała oparta o ścianę z
przymkniętymi oczami, co z lekka mnie przeraziło. Przeniosłem spanikowany wzrok
na Pottera, lecz wciąż był nieprzytomny. Wydawało mi się jednak, że wyglądał
odrobinę lepiej. Gryfoni prawdopodobnie zjedli również kanapki, bo talerz
świecił pustkami.
— Granger, kiedy on się obudzi? — zapytałem
nerwowo.
— Nie wiem — warknęła, zasłaniając twarz
rękoma. Ruszyłem w jej stronę nerwowo, lecz gdy zrobiłem krok, wzdrygnęła się,
próbując odsunąć do tyłu. Niestety, ściana jej to uniemożliwiła.
Reakcja dziewczyny zaskoczyła mnie. Nad ranem
zachowywała się zupełnie inaczej. Nie bała się, a wręcz przeciwnie — nie
interesowało jej to, że mogę ją skrzywdzić.
Zaniepokoił mnie jej wygląd. Rękaw bluzy
poplamiony miała od krwi. Świeżej krwi. Gdy odsłoniła twarz, moim oczom ukazała
się rana na wardze, której wcześniej nie było. Co więcej, pod lewym okiem miała
siniaka, a jedna z nogawek spodni była do połowy podarta.
— Ktoś był tutaj pod moją nieobecność? —
zapytałem ostro.
— Twój psi kumpel — warknął Weasley, który do
tej pory był cicho. Na jego twarzy również widniało kilka nowych zadrapań. —
Gdy zobaczył, że Hermiona ma lekarstwa,
wpadł w furię. Gdyby nie ten twój koleżka Nott…
Weasley urwał, a przeze mnie przeszła fala
wściekłości. Greyback tutaj był. Gdyby ten skończony idiota im coś zrobił,
byłbym martwy! A Theodor? Skąd wziął się w tym miejscu?
— Kiedy to się stało?
— Kilka minut temu. Powinniście trzymać go na
smyczy! — ryknął rudzielec, lecz zignorowałem go. Zwróciłem się za to do
szatynki, która wciąż kuliła się pod ścianą.
— Wracaj do pracy, Granger. Nikt już tutaj
nie wejdzie. Wrócę rano.
Wyszedłem z lochów, nie czekając na ich
odpowiedź. Zamaszystym krokiem ruszyłem do salonu, gdzie w gronie innych
wilkołaków siedział Greyback. Podszedłem do niego, wyciągając różdżkę.
— Lepiej, żebym cię nie widział więcej w
lochach, Greyback — syknąłem. — Potter i reszta należą do mnie. To mnie
przydzielił do nich Czarny Pan. Nie ciebie.
— Ta szlama ma lekarstwa, Malfoy. I to z twoją
zgodą. Pomagasz więźniom, zdrajco? Czarny Pan się o tym dowie — zawarczał.
—
Śmiało. Zobaczymy, kto na tym gorzej wyjdzie. Opowiem mu ze szczegółami, jak
rzuciłeś się na nich z pazurami, chcąc zabić. Muszę cię jednak przedtem
poinformować, że Potter jest leczony z rozkazu Czarnego Pana. Czyżby nie
poinformował cię o tym?
— Cholerne szczeniaki! — wilkołak wstał
gwałtownie, po czym pisnął i opadł z powrotem na krzesło. Złapał się za łapę,
skomląc. Widocznie Theodor odrobinę go uszkodził. — On mi ufa! Jestem dla niego
niczym prawa ręka! Ciekawe jak zareaguje na to, że Nott stanął w ich obronie! Zaatakował
mnie!
— Och, podejrzewam, że nagrodzi go —
uśmiechnąłem się drwiąco. — W końcu prawie zniszczyłeś plany naszego Pana.
Wiedziałem, że wygrałem tę rundę. Greyback
spojrzał na mnie wściekle, lecz nic więcej nie pisnął. Ja natomiast odwróciłem
się i wyszedłem w stronę swoich komnat. Byłem z siebie dumny. Niech wie, że nie
pozwolę ze sobą zadzierać. Teraz pozostała mi już tylko rozmowa z Theodorem.
Byłem mu wdzięczny, jednak nie podoba mi się, że wtrąca się w nie swoje sprawy.
Nie mogłem pozwolić, by wywęszył za dużo. Mogłoby go to zniszczyć.
***
Kolejnego ranka zszedłem do lochów,
zatrzymując się nieopodal celi Gryfonów. Obserwowałem zza rogu Granger,
opiekującą się z troską Potterem. Gryfon stanowczo nabrał kolorów na twarzy,
lecz wciąż spał. Granger natomiast wyglądała na zmęczoną. Jej ruchy były
powolne i słabe, twarz blada i opadła. Byłem pewien, że nie zmrużyła oka przez
całą noc. Gdy pojawiłem się w zasięgu jej wzroku, gwałtownie wstała. Widocznie
ten ruch był zbyt porywczy, bo już po chwili zachwiała się, opadając z powrotem
na ziemię.
— Potrzebuję więcej bandaży. Lekarstwa
również się już kończą — poinformowała. — Po wczorajszym wiele uległo
zniszczeniu…
Skinąłem głową i otworzyłem kraty, czekając
aż wyjdzie na zewnątrz. Przez całą drogę nie zadała ani jednego pytania, co
było dość niespotykane. Widocznie zmęczenie odebrało jej wszelkie siły, na co
nie mogłem narzekać. Przez krótką chwilę nawet poczułem współczucie, lecz
szybko się z tego otrząsnąłem.
— Wyglądasz strasznie, Granger. W takim
stanie nie pomożesz Potterowi, a zaszkodzisz mu jeszcze bardziej — syknąłem. —
Gdy wrócimy, zrób chwilę przerwy. Nie mam zamiaru cię zdrapywać z posadzki.
— Nie, nie mogę — zaprzeczyła, potykając się.
— Nie mogę teraz się poddać. Jestem bliska tego, by się obudził. Jestem tego
pewna!
Westchnąłem przeciągle, pocierając skronie. Granger
była najbardziej upartą osobą, jaką miałem nieszczęście poznać. Z jednej strony
cieszył mnie fakt, że starała się doprowadzić Pottera do stanu używalności, a z
drugiej byłem pewien, że przy kolejnych zabiegach zemdleje. Drugi omdlały
Gryfon nie wchodził w grę.
— Bierz wszystko, czego potrzebujesz. Byle
szybko, nie mam całego dnia —mruknąłem do niej, gdy weszliśmy do składziku.
Theodor uśmiechnął się do Granger, na co przewróciłem oczami.
— Pomóc ci w czymś? — zapytał od razu,
wchodząc za nią do pomieszczenia.
— Hmm… — Granger zarumieniła się i skinęła
głową. — Mógłbyś mi powiedzieć, czy znajdę tutaj eliksiry przeciwzakrzepowe?
Potrzebowałabym również coś, co umożliwi przepływ tlenu przez wszystkie komórki.
Martwię się o niedotlenienie.
— Jasne, daj mi chwilę. Zaraz coś wyszukam.
Oparłem się o futrynę drzwi, obserwując ze
znudzeniem, jak Theodor pomaga Granger nazbierać odpowiednich lekarstw. Z
niezadowoleniem stwierdziłem, że dogadywali się ze sobą zbyt swobodnie, gdyż w
pewnym momencie Gryfonka obdarzyła Notta nieśmiałym, wdzięcznym uśmiechem, co
on odwzajemnił. Widok ten mnie zaniepokoił. Mina Theodora była podejrzanie
rozanielona, co mimo wszystko nie zdarzało mu się często.
— Twoje rączki są takie drobne — mruknął z
wyraźnym niezadowoleniem Theodor, zwracając się do dziewczyny. —Nie
przeniesiesz sama tego wszystkiego. Niech ten leniwy gbur ci pomoże.
Oboje spojrzeli na mnie, a w oczach Granger
błysnęło coś na kształt rozbawienia, widząc moją zirytowaną minę. Podszedłem do
nich nerwowo, wyrywając z rąk przyjaciela resztę lekarstw. Posłałem mu wrogie
spojrzenie, wykrzywiając usta. Czy kiedyś wspominałem, że Theodor jest zbyt
miękki i dobry?
— Draco, może powinieneś oddać Hermionę pod
moją opiekę — zagaił z cwanym uśmiechem, puszczając oczko do dziewczyny. — Przydam
się jej bardziej od ciebie.
Potrzebowałem chwili, by przyswoić słowa
przyjaciela. Wgapiałem się w niego z niedowierzaniem, jakby właśnie oferował mi
wypad na wakacje. Mój głos był lekko zachrypnięty, gdy w końcu udało mi się coś
wykrztusić:
— Pojebało cię już do końca, Theodor? Nie ma
mowy. Granger, wzięłaś wszystko?
Szatynka skinęła głową i niepewnie posłała
Nottowi blady uśmiech, czerwieniąc się, na co wywróciłem oczami. Wyszliśmy bez
słowa z jego gabinetu, idąc w ciszy przez korytarze. Musiałem przyznać, że w
tym momencie ta cisza mnie drażniła. Po obrzydliwie mdlących scenach z
Theodorem, Granger zrobiła się nieobecna.
— Nie spoufalaj się za bardzo z Nottem — burknąłem,
przerywając ciszę. — To mój kumpel i nie chcę, by przez ciebie coś mu się
stało. Theodor, jak już na pewno zauważyłaś, jest inny od reszty. Nie pozwolę,
byś wykorzystała go do ucieczki, tylko dlatego, że naiwnie się za tobą ślini.
— Ale ja nie…
— Nie udawaj niewinnej, Granger — przerwałem
jej. — Jeżeli coś mu się stanie, to tobie również. Może twoja śmierć choć
odrobinę wynagrodziłaby mój ból po jego stracie.
— Musisz mieć doprawdy wysoki próg bólu,
skoro uważasz, że moja śmierć wynagrodziłaby śmierć najlepszego przyjaciela —
syknęła. — Bez obrazy, ale nie chciałabym być twoją przyjaciółką.
— Nie masz się o co martwić, Granger. Nigdy
nią nie będziesz.
— Na moje szczęście — odwarknęła. Gdy krata
celi otworzyła się, przeszła przez nią. Po chwili wahania odwróciła się z
powrotem w moją stronę. — I wiesz co, Malfoy? Współczuję Theodorowi. Na jego
miejscu już dawno wykopałabym cię ze swojego życia.
***
Mijały dni, a ja wciąż schodziłem do lochów z
nadzieją, że Potter się obudził. Jego twarz nabrała intensywniejszych kolorów,
serce biło normalnym rytmem, a oddech unormował się. Wszystko byłoby idealnie,
lecz wciąż pozostawał jeden problem. Nie budził się. Minęło już sześć dni,
odkąd Granger zaczęła leczenie, a ja coraz bardziej denerwowałem się brakiem
efektów. Czułem, że powoli mój czas dobiega końca. Powrót Czarnego Pana mógł
nastąpić w ciągu dnia, a może godziny. Jeżeli Potter nie otworzy do tego czasu
oczu… bałem się myśleć o konsekwencjach.
Granger w pocie czoła zmieniała opatrunki,
mieszała eliksiry, wlewając je do gardła Wybrańca. Co jakiś czas
przemierzaliśmy wspólnie korytarze po składniki do gabinetu Theodora. Musiałem
ignorować bieganie Notta za nią, lecz z satysfakcją zauważyłem, że Granger nie
odwzajemnia już jego uśmiechów. Unikała również dłuższych, nieoficjalnych
rozmów. Chyba to, co jej ostatnio powiedziałem, zadziałało.
— Malfoy! Malfoy, szybko! Pospiesz się! — krzyknęła
Gryfonka, wyrywając mnie z zamyślenia. Klęczała przed ciałem Pottera i z
przerażeniem wlewała w niego jakiś eliksir. Złotym Chłopcem wstrząsnął dreszcz,
po czym zaczął kręcić się w konwulsjach po posadzce. Weasley podbiegł do nich i
chwycił przyjaciela, próbując utrzymać w miejscu.
— Co jest? — syknąłem, wpatrując się w nich w
osłupieniu.
— Biegnij po Theodora! Niech weźmie eliksiry
przeciwbólowe, uspokajające, oraz obniżające czynności życiowe! Najmocniejsze
jakie ma!
— O co tutaj chodzi, Granger?! Dlaczego
obniżające…
— Nie teraz, Malfoy! Ruszaj się!
Odwróciłem się na pięcie, mknąc ile sił w
nogach do gabinetu Theodora. W normalnej sytuacji nie pozwoliłbym sobie na to,
by zwracała się do mnie w ten sposób, lecz z Potterem działo się coś
niepokojącego. Nie mogłem pozwolić, by w tej chwili po prostu umarł.
Po niecałych ośmiu minutach ponownie wpadłem
do lochu, a zaraz za mną Theo. Dyszeliśmy ciężko, próbując złapać oddech.
Theodor podszedł szybko do drżącego Pottera, wlewając do jego ust zawartość
złotej buteleczki. Zaczął konsultować coś z Granger, na co zaczęła gorączkowo
kiwać głową. Z jej oczu wypłynęły łzy.
Wszyscy zastygliśmy w bezruchu, obserwując
Pottera. Granger i Theodor nie robili nic, co mnie niepokoiło. Szatynka zatkała
usta drżącą dłonią, uciszając szloch, a mój przyjaciel nakazał gestem ręki
puścić Pottera Weasleyowi. Myślałem, że to koniec, że nie ma już dla niego
szans, gdy drgania ustały. Kruczowłosy poruszył dłonią, otwierając gwałtownie
oczy i wciągając głośno powietrze.
— Harry! — zapłakała Granger, uśmiechając
się. Wybraniec przekręcił delikatnie głowę, zerkając na nią z dezorientacją. —
Nie podnoś się. Musisz pozwolić zregenerować się mięśniom.
— Hermiona? — wydyszał. — Co my tutaj,
dlaczego...
— Jesteśmy w rezydencji Malfoyów, Harry...
Nie pamiętasz nic?
— Pamiętam, ale miałem nadzieję, że to tylko
zły sen...
— Niestety nie — pociągnęła nosem, ocierając
łzy. — Musisz uzupełnić płyny. Nie możesz jeszcze jeść, więc podam ci eliksir,
który dostarczy ci wszystkich potrzebnych składników.
Poczułem niesamowitą ulgę. Potter żył. Moje
życie również zostało ocalone i miałem się tym cieszyć jeszcze przez długi
czas.
Zerknąłem na zmęczoną Granger, podającą
Potterowi kolejne eliksiry. Po jej policzkach wciąż skapywały łzy, lecz
uśmiechała się. Wiedziałem, że ona również czuła ulgę. Była wykończona, lecz
najwidoczniej jej to nie przeszkadzało.
— Daj, zrobię to. Powinnaś odpocząć. Ostatnie
dni praktycznie nie sypiałaś — Theodor zabrał od niej butelkę, kończąc podawać
ją Wybrańcowi.
— Dziękuję za pomoc — wyszeptała do niego.
Nott złapał jej dłoń, ściskając delikatnie.
— Nie ma sprawy. Jakbyś czegoś potrzebowała, pomogę
ci. Od teraz to ja mogę zająć się Harrym, lecz myślę, że poradzisz sobie
znakomicie. W razie problemów, wiesz gdzie mnie szukać — puścił jej oczko i
zwrócił się w moją stronę. — Idziemy, Draco? Hermiona zasługuje, by zostać sam
na sam z przyjaciółmi.
Jego mina nie wyglądała na taką, która
przyjmie sprzeciw. Zmarszczył brwi i wstał, niemal wynosząc mnie z lochu. Wykrzywiłem
się ze złością, wyrywając się.
— Idę, puść mnie — sarknąłem, mierząc
przyjaciela groźnym spojrzeniem. Nim wyszliśmy, zerknąłem na Gryfonkę. — Nie
ciesz się za szybko, Granger. Przyjdę później zobaczyć, jak wygląda sytuacja.
— Optymizmem od ciebie nie wieje, stary — zadrwił
Theo, gdy już przemierzaliśmy wspólnie korytarze.
— Nie znasz Pottera tak jak ja — mruknąłem
niechętnie. — To, że się obudził, nie oznacza, że jest w stanie stanąć przed
Czarnym Panem.
—To dlatego przez ostatnie dni chodziłeś z
miną, jakbyś był już jedną nogą w grobie! Czarny Pan dał dla ciebie niezłe
wytyczne, coś czuję.
— Żebyś wiedział. Zostało niewiele czasu…
— Bądź człowiekiem, Draco! — przerwał mi. —On
jeszcze nie wrócił. Potter ma czas na rehabilitacje i powrót do sił. Nic nie
wskórasz swoim zrzędzeniem. Poza tym, wydaje mi się, że Czarny Pan wykończy go
ponownie.
— Podejrzewam, że właśnie taki jest jego
plan.
***
Przez kolejne dni schodziłem na dół,
doglądając Pottera. Z zadowoleniem obserwowałem wracające mu siły. Zaczął
siadać, początku z grymasem bólu, lecz po trzech dniach był już w stanie nawet
samodzielnie wstać. Przez cały ten czas rzucał w moją stronę złośliwości i
agresywne spojrzenia, jednak byłem tak usatysfakcjonowany jego zdrowiem, że
całkowicie go ignorowałem.
I gdy minęły równe dwa tygodnie od wyjazdu
Czarnego Pana, byłem pewien, że Potter jest gotowy. Tego samego dnia, jakby
przeznaczenie czuwało nade mną, ON powrócił. Nie minęła godzina od jego
powrotu, a wszyscy poplecznicy dostali rozkaz, by zjawić się przed jego obliczem.
— Nadszedł czas — uśmiechnąłem się kpiąco do
Gryfonów, gdy zszedłem do lochów. — Czarny Pan chce się z wami widzieć.
Cała trójka spojrzała po sobie z
przerażeniem, lecz w mojej głowie także zapaliła się maleńka iskierka strachu.
Musiałem być pewny siebie, po raz kolejny założyć na twarz maskę. Maskę
uległości i beznamiętności.
Stanąłem przed jego obliczem, gotowy na to,
co ma się wydarzyć.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w tym pokoju
rozegra się kolejny horror...