Na kilka sekund w pomieszczeniu zapanowała grobowa
cisza, gdy ciało Pottera gruchnęło o posadzkę. Nikt nie śmiał się ruszyć, czy
chociażby wydać z siebie stłumionego dźwięku. Wszyscy obecni wciągnęli
powietrze, obserwując chłopaka niepewnie. Nie trwało to jednak długo. Po
krótkiej chwili wybuchł gwar śmiechów i głośnych owacji. Kilkoro śmierciożerców
ośmieliło się zaklaskać dla swojego Pana, wywołując na jego nieprzeniknionej
twarzy szyderczy uśmiech.
Lord Voldemort podszedł powolnym krokiem do ciała
swojej ofiary, uważnie się jej przyglądając. Potter wykrwawiał się w kałuży
krwi, przez co byłem pewien, że nie żyje. Czarny Pan dopiął swego poprzez
niekończące się tortury, które złamałyby niejednego. Bosą stopą z obrzydzeniem szturchnął ciało Wybrańca,
wywołując tym jęk bólu z jego ust. Otworzyłem usta w zaskoczeniu. Nie
spodziewałem się, że mógł to przeżyć.
Krwiste oczy Mistrza zabłysły wściekłością.
Obserwowałem z niepokojem, jak jego twarz wykrzywia się w grymasie. Zacmokał z
dezaprobatą, pochylając się nad Potterem, po czym niespodziewanie ryknął
przeraźliwym śmiechem. Obecni poplecznicy zawtórowali mu. Czułem jednak, że to
nie był koniec. To był dopiero początek najgorszego.
— Taki ssssłaby...
W tym momencie odniosłem wrażenie, że
doprowadzenie Pottera do takiego stanu było jego planem, choć nie do końca
udanym. Pragnął, by chłopak wrzasnął. Brunet jednak zniszczył jego zamiary,
przez co naraził się na coś o wiele gorszego.
Nie wiedzieć czemu, nagle rozbolała mnie
głowa. Miałem dosyć wrażeń na dzisiaj. Dość tego całego przedstawienia. Nigdy
bym nie pomyślał, że obserwowanie tortur na Potterze sprawi, że poczuję
zmęczenie i chęć opuszczenia pomieszczenia. Byłem pewien, że skutek będzie
odwrotny. Myślałem, że widok mojego ledwie żywego wroga przyniesie mi niebywałą
radość oraz swojego rodzaju ukojenie. Tymczasem drażniły mnie najdrobniejsze
szczegóły. Głośny szloch Granger rozbrzmiewał w zakątkach mojej głowy, irytując
wszystkie zmysły. Jej przerażenie oraz żałosna niemoc Weasleya sprawiały, że
miałem ochotę jednym ruchem różdżki sprzątnąć wszystkich wokoło. Dopingujący
śmierciożercy również niebezpiecznie naciągali moje rozdrażnione, zmęczone
ciało.
Czułem się zamroczony brutalnym pokazem
Czarnego Pana. Byłem cały spięty, a palce zaciskałem kurczowo na czarnej
pelerynie. Chciałem stąd po prostu wyjść. Opuścić to miejsce, lecz wiedziałem,
że nie mogę. Wciąż musiałem pozostać w szeregu śmierciożerców, czekając na
rozkazy. Nawet nie zwróciłem uwagi na to, że Lord zaczął przemawiać. Dopiero,
gdy w salonie wybuchła kolejna wrzawa oklasków, otrząsnąłem się.
— Tylko spójrzcie, przyjaciele! Harry Potter
wije się u moich stóp niczym nędzny robak! Wybraniec upadł, stając się
Chłopcem, Który Umrze! Nie jest niczego wart. Pokonały go jego własne słabości.
Miłość, przyjaźń, oddanie… — prychnął. — Żałosny głupiec. I to właśnie w tym
chłopcu leżały całe nadzieje czarodziejskiego świata. Jak myślicie, moi
poddani? Harry Potter wciąż pozostaje Wybrańcem?
Ciotka Bellatriks roześmiała się skrzekliwym
głosem najgłośniej ze wszystkich, kręcąc burzą poskręcanych, czarnych włosów.
Jej ciemne oczy błyszczały, gdy zwróciła się z czcią do Czarnego Pana.
— Mój Panie, a co z resztą jego… przyjaciół? —
wypluła z obrzydzeniem ostatnie słowo. — Wykończysz ich? Spróbujesz złamać tak,
by wiedzieli do kogo teraz należą?
— Och tak, z pewnością. Cierpliwości,
Bellatriks. To jeszcze nie koniec. Co by z wami zrobić? — Lord Voldemort
przeniósł spojrzenie na Granger oraz Weasleya, którzy przylgnęli do siebie z
przerażeniem. Na widok trzęsącej się w ramionach rudzielca Granger, miałem
ochotę głośno się roześmiać. Obydwoje widzieli, co przed chwilą stało
się z Potterem. Poświęcił się dla nich, a mimo to zostaną ukarani. Myśleli, że
na tym się zakończy przedstawienie? O nie, przebywali w Kwaterze
Śmierciożerców.
Mimo wszystko miałem nadzieję, że Czarny Pan
przyspieszy kolejny proces. Nie miałem ochoty oglądać kolejnej krwawej jatki.
Obawiam się, że widok brudnej krwi Granger mógłby spowodować trwałe szkody na
moim zdrowiu.
— Widzieliście, co stało się z Harrym,
prawda? — wysyczał mężczyzna o twarzy węża, zwracając ponownie moją uwagę. —
Chyba nie chcielibyście podzielić jego losu? Potter stanowi doskonały przykład
na to, że odwaga nie czyni z niego wygranego. Daję wam czas, byście zastanowili
się nad tym, która strona jest właściwa. Gdy ponownie staniecie przed moim
obliczem, liczę na to, że usłyszę odpowiedź, jakiej oczekuję. Tymczasem na
dzisiaj koniec. Draco — spojrzał na mnie. — Odprowadź ich do celi. Pottera
również.
Podszedłem niechętnie do omdlałego ciała, z
obrzydzeniem marszcząc nos. Kruczowłosego przesiąknął już odór lepiącej się do
niego krwi. Nienawidziłem tego zapachu. Nie bałem się jednak krwi, o nie. Towarzyszyła
mi niemalże każdego dnia. Osobiście powodowałem jej rozlew na przesłuchaniach
czy misjach. Wracałem ubrudzony w niej, gdyż ludzkie ciało nie zawsze potrafiło
wytrzymać ciśnienie, powodując wybuch. Do teraz mam przed oczami widok, jak
krew rozbryzgiwała się na wszystkie strony.
Westchnąłem cicho, panując nad drżeniem
dłoni. Gdzieś w głębi siebie obawiałem się, że Gryfon nagle wstanie i rzuci się
w moją stronę, co oczywiście było głupotą. Tutaj jednak chodziło o coś więcej.
Ofiarą był Potter i tak naprawę do końca sam nie wiedziałem co myślę o tej
sytuacji. Wyglądał, jakby jego żywot ulatywał z niego w zawrotnym tempie.
Chłopak się trząsł i jęczał, wypluwając z siebie bordową flegmę. Rany, które
oplatały jego ciało, prawdopodobnie wykończą go jeszcze tej nocy.
— Panie, co z Potterem? Pozwolić mu umrzeć? —
zapytałem głupio, bojąc się reakcji. Czarny Pan jednak tylko spojrzał na ciało
swojej ofiary obojętnie.
— Wylecz jego zewnętrzne rany. Zobaczymy czy
zdechnie. Jeżeli nie, cóż… dzisiejsza noc nie będzie dla niego zbyt przyjemna.
Będzie cierpiał tak, jak jego przyjaciel Dumbledore.
Skinąłem sztywno głową, czekając aż wszyscy
opuszczą pomieszczenie. Nakazałem wyjść również Theodorowi, który posłał mi
pytające spojrzenie. Gdy zostaliśmy tylko we czworo, wypuściłem z siebie
powietrze. Nie podobał mi się fakt, że ponownie opieka nad Gryfonami przypadła
mnie. Nie miałem ani ochoty, ani siły
słuchać ich lamentów i kłótni. Zerknąłem ponuro na Granger, która rozpłakała
się głośno, zasłaniając usta dłonią. Prawdopodobnie stwierdziła, że już może
sobie pozwolić na wyrzucenie emocji.
— Nie becz, idiotko. To nic nie da —
warknąłem i uklęknąłem obok Pottera, pochylając się nad nim ostrożnie, by nie
ubrudzić szaty jego krwią. Wymamrotałem pod nosem kilka zaklęć zasklepiających
rany, przesuwając wzdłuż nich różdżką. Jako wprawiony śmierciożerca znałem
podstawowe zaklęcia medyczne, lecz zazwyczaj na wiele się nie zdawały. Nie
mieliśmy wielu Uzdrowicieli po swojej stronie, więc każdy z nas musiał w
większości przypadków samemu wylizać swoje rany, nie pokazując wokoło słabości.
Wiele dni spędzaliśmy w swoich komnatach, doprowadzając się do porządku w
tajemnicy przed szkarłatnymi ślepiami Czarnego Pana. Ból nie powinien dla nas
istnieć. Mieliśmy być niczym skały, a tylko najsilniejsi z nas wytrzymywali. Ja
miałem na tyle szczęścia, że Theodor był w tym o wiele bardziej wprawiony ode
mnie, więc nie raz, nie dwa, uratował moje życie.
Gdy skończyłem opatrywać bliznowatego, użyłem
zaklęcia lewitującego, unosząc jego ciało nad głowę. Spojrzałem wymownie na
resztę baraniego stadka i wskazałem skinieniem głowy drzwi. Zdawałem sobie
sprawę, że tak naprawdę stałem się chwilowo bezbronny, ale w tej chwili
pieprzyłem to wszystko. Pragnąłem znaleźć się w swojej komnacie, mając wyjebane
na wszystko, co działo się wokół mnie.
— Ruszać się, szybciej! — syknąłem nerwowo,
widząc ich ociągające się ruchy. Zauważyłem, że zerkali nieufnie na moją rękę, jakby
coś planując. Skrzywiłem się groźnie, gotowy do obrony.
— Malfoy... — szepnęła Granger zbolałym
głosem, ale natychmiastowo jej przerwałem. Nie miałem zamiaru słuchać jej
płaczliwych wywodów.
— Nie wkurwiaj mnie, Granger. Po prostu wyjdź
z pomieszczenia i się zamknij. Znacie drogę do lochów. Tylko nie radzę
kombinować. Chyba, że chcecie splamić swoje bohaterskie rączki krwią
przyjaciela. Dłoń z nerwów może mi się przypadkowo omsknąć, a chyba nie chcesz,
bym jebnął Potterem o ścianę, co? Nie obiecuję, że by przeżył.
W chwili gdy skończyłem mówić, coś ukłuło
mnie nieprzyjemnie w okolicach serca. Przed oczami mojej wyobraźni stanęła
wykrzywiona w drwiącym uśmiechu twarz Zabiniego. Tak, moje dłonie również były
splamione krwią przyjaciela. Nie chciałem tego zrobić, to był przypadek, nie
miałem wyboru! On… stanął po tej niewłaściwej stronie! Nie potrafiłem mu pomóc,
czego żałuję do teraz…
— Zabini, co ty odpierdalasz?!
Obserwowałem z przerażeniem, jak Blaise
celuje różdżką w stojącego obok mnie Jugsona, zabijając go. Śmierciożerca nie
spodziewając się ataku ze strony swojego sprzymierzeńca, nawet nie miał szans
się obronić.
— Teraz mamy okazję, Draco! Daj spokój, może
i jestem popierdolony, ale nie mam zamiaru tkwić w tym gównie! Przejdźmy na
stronę Zakonu! To nasza szansa! Przekonamy ich o swojej niewinności, ochronią
nas! Poszukaj Notta i spływamy stąd!
— Nie możemy, idioto! Gdy Czarny Pan się
dowie, zabije nas!
— I tak nie mamy prawa przeżyć tej wojny!
Wiesz to tak dobrze jak ja!
— Zamknij mordę, Blaise i wracaj tutaj! Nie
ma świadków na to, co zrobiłeś, więc jeszcze masz szansę! ON się o tym nie
dowie!
Blaise prychnął, a po moim karku prześlizgnął
się dreszcz. Byłem spanikowany tym, co wygadywał Zabini.
— Za późno, Malfoy. Wyczyta to z mojego
umysłu. Zabije mnie. Chodź ze mną, stary. Niedługo to się skończy, zobaczysz!
— Nie, Blaise...
— Proszę, proszę... Mamy w szeregach zdrajcę
—obok mnie pojawił się Mulciber, wbijając w Zabiniego nienawistne spojrzenie.
Mój przyjaciel jednak nie był dłużny. Ustawił się w gotowości, prostując rękę
trzymającą różdżkę. Usta śmierciożercy wygięły się w paskudnym uśmiechu,
obnażając gnijące zęby. — Czyżby jeden z ulubieńców Czarnego Pana zdradził?
Nieładnie… On nie wybacza. Zabije cię, zdechniesz w męczarniach. Chyba, że będę
na tyle łaskawy, że zrobię to za niego i odrobinę skrócę twoje cierpienia…
Celowali w siebie różdżkami, a ja przez ten
czas nie wykonałem żadnego ruchu. Miałem tyle okazji by rozbroić czy nawet
zabić Mulcibera, lecz nie zrobiłem tego. Przeskakiwałem jedynie spojrzeniem z
jednego na drugiego, bijąc się boleśnie ze swoimi myślami.
W pewnym momencie moje serce zamarło. Z
różdżki śmierciożercy bez ostrzeżenia pomknęło srebrzyste zaklęcie, uderzając
prosto w środek piersi Blaise’a. Wciągnąłem ze świstem powietrze, obserwując
jak mój przyjaciel niczym szmaciana lalka uderza z ogromną siłą w leżący
nieopodal stos gruzu, wypluwając z siebie krew.
Przez moje ciało przeszedł prąd i dopiero
wtedy się otrząsnąłem. Oszołomiłem Mulcibera i natychmiastowo podbiegłem do
przyjaciela, klękając przy nim z paniką. Odetchnąłem z ulgą, odkrywając, że oddycha.
Zaklęcie nie było śmiercionośne. Chwyciłem go za poły szaty, by na niego
warknąć, gdy poczułem na palcach coś lepkiego. Zadrżałem, widząc krew
wypływającą z jego klatki piersiowej. Za jego głową również zaczęła tworzyć się
maleńka kałuża, powiększająca się z sekundy na sekundę.
— Blaise… — szepnąłem, ale nie usłyszałem
odpowiedzi. Wstrząsnąłem nim, czując nieprzyjemną gulę w gardle. — Zabini,
kurwa! Otwórz te jebane oczy!
Ciemnoskóry wysłuchał mojej prośby, zerkając
na mnie z bólem. Wtedy wiedziałem, że już za późno. Jego oczy straciły swój
blask. Mimo wszystko uśmiechnął się do mnie drwiąco, całą siłą swojej woli.
— Widzisz? Mówiłem, że nie mamy prawa
przeżyć. Skurwiel miał niezłego cela. Chyba uszkodził jakieś nerwy — Blaise
zakaszlał, a z jego ust pociekła kolejna strużka krwi. Złapał mnie za
nadgarstek, wbijając w niego palce. Miałem ochotę krzyczeć, ale dzielnie
wytrzymałem. — Udowodnij stary, że się mylę i chociaż ty wygraj ze śmiercią.
Cholerna gra, warta poświęcenia.
— Nie pierdol, Blaise! Zaraz cię stąd
wyciągnę! Wytrzymaj jeszcze chwilę…
— Tylko nie rycz, kretynie — wykrzywił usta i
wysapał z siebie ostatkami sił. — Do… zobaczenia… stary.
— BLAISE! Ja… ja nie chciałem…
Nie usłyszałem już odpowiedzi. Ręka Zabiniego
rozluźniła swój uścisk, opadając bezwładnie na brudną ziemię. Spod moich powiek
wypłynęły słone łzy, tworząc ścieżkę na osmolonych od sadzy i pyłu wojennego
policzkach. Odsunąłem się od ciała przyjaciela, delikatnie układając go na
trawie. Rozejrzałem się wokoło i podszedłem do stosu kamieni, w który uderzył
wcześniej Blaise. Zauważyłem również wystający pręt pokryty krwią, na który
musiał się nadziać klatką piersiową. W dzikim szale zacząłem uderzać i kopać
szczątki zamku, zapominając o istnieniu różdżki. Furia przeniknęła każdą część
mojego ciała, mimo iż wiedziałem, że nie skrzywdzę głazów, choćbym nie wiem jak
próbował. To było jednak silniejsze ode mnie. Nie zamierzałem zrezygnować z
ataku.
Po chwili przeniknął przeze mnie ból.
Spojrzałem na swoje dłonie z których skapywała krew i odwróciłem się w stronę
oszołomionego Mulcibera, ciężko dysząc. To nie gruz odebrał życie mojemu
przyjacielowi. To była JEGO wina. W tamtej chwili cały mój świat spowiła chęć
zemsty i niebywała agresja. Wpadłem w obłęd, chciałem zabić, lecz to byłoby
zbyt proste. Wpierw pragnąłem, by cierpiał. Chciałem sprawić mu krzywdę tak
ogromną, jak ja teraz czułem w sercu.
Rzuciłem się na niego z pięściami i
uderzałem, aż jego twarz zaczęła przypominać mokrą plamę. Nie mógł się nawet
ruszyć, ale nie potrafiłem się opanować. Każdy następny cios przynosił mi niebywałą
satysfakcję. Dźwięk uderzanej pięści o lepką od krwi twarz, był najcudowniejszą
melodią na świecie. Po chwili zacisnąłem palce na jego gardle, zaczynając go dusić.
Jego oczy rozszerzyły się błagalnie, lecz nie mógł wydobyć z siebie nawet
jęknięcia. Nie rozluźniłem uścisku. Zmarł, zabity moimi rękoma, a moja twarz
była ostatnim, co zobaczył.
Nigdy nie żałowałem tego, co zrobiłem. Gdybym
mógł, powtórzyłbym to raz jeszcze.
Wstałem z martwego śmierciożercy i chwiejącym
się krokiem powróciłem do ciała Blaise’a. Drżącymi palcami zamknąłem jego
powieki, czując, że nadszedł jego czas. Cichy szloch bólu wydarł się z mojego
gardła. Byłem winny jego śmierci. Nie pomogłem mu, nie ochroniłem, gdy miałem
okazję.
Wybacz mi, przyjacielu. Stchórzyłem.
Otrząsnąłem się z bolesnych wspomnień
dopiero, gdy dotarliśmy do lochu. Nie mam pojęcia jak mi się to udało. Uczucie
duszności i wyżycia się na kimś zaczęło przejmować nade mną kontrolę.
Niewidzialne liny ściskały moje serce, ale nie mogłem pokazać słabości. Trójka
Gryfonów w tej chwili znajdowała się w niebezpieczeństwie grożącym z mojej
strony, lecz wiedziałem, że muszę się opanować. Cieszył mnie jedynie fakt, że
wszystko odbyło się bez zbędnych kłótni, w zbawiennej ciszy.
Gdy zamknąłem za nimi kraty, zawahałem się.
Zerknąłem na nich niechętnie, czego natychmiastowo pożałowałem. Weasley
przybrał buntowniczą minę, przez co westchnąłem z irytacją. Już chciałem
przygotować się na słowny atak, gdy Granger złapała jego dłoń, delikatnie
ciągnąc do siebie. Rudy uspokoił się, odwracając ponuro w stronę nieprzytomnego
Pottera.
Obserwowałem ich przez kilka sekund, po czym
odetchnąłem. W mojej głowie trwała niema walka, czy okazać im odrobinę dobroci,
pozostawiając jakiekolwiek źródło światła. Podejrzewałem, że Granger tak czy
inaczej nie prześpi nocy, doglądając przyjaciela. Co prawda wątpię, że kilka
świec jej w czymkolwiek pomoże.
Odwróciłem się i bez słowa wyszedłem z
lochów, zmierzając do swoich komnat. W końcu miałem chwilę, by móc pozwolić
wypłynąć frustracjom oraz wspomnieniom związanym ze śmiercią Blaise’a. Opadając
na łóżko przeczuwałem, że dzisiejsza noc będzie o wiele gorsza niż powracające
co noc koszmary…
***
Nie myliłem się. Wiedziałem, po prostu czułem
to! Dlaczego zawsze muszę mieć rację, nawet jeżeli nie chcę jej mieć?! Owszem,
byłem przygotowany, że dzisiejszej nocy Blaise odwiedzi mnie we śnie, ale… nie
miałem pojęcia, że zrobi COŚ TAKIEGO. Mogłem się tego po nim spodziewać, w
końcu zaproponował przyłączenie do Zakonu Feniksa.
Zabini odkąd sięgam pamięcią był nienormalny
i popieprzony, lecz tym razem przeszedł samego siebie. Mianowicie Blaise Zabini
dawał mi ZŁOTE RADY, bym stał się „LEPSZYM CZŁOWIEKIEM”. Na samo wspomnienie
jego porad głośno prychnąłem. Czy on naprawdę myślał, że z okrutnego,
bezwzględnego śmierciożercy, mogę stać się dobrym, milusim i uczynnym
człowiekiem? A może myślał, że będę biegać po korytarzach rezydencji z
transparentem miłości do Pottera?
Śmieszne. Zbyt długo przebywałem w środowisku
śmierci i bólu. Moje okrutne uczynki nigdy nie zostaną wybaczone. Byłem tego
pewien. Za dużo zła stworzyłem i wciąż miałem tworzyć. Wyrzuty sumienia nie
będą miały znaczenia dla nikogo. Na tym świecie liczą się tylko i wyłącznie
czyny.
Zszedłem do lochów, zobaczyć czy Potter
przeżył noc. Zabrałem ze sobą skrzata domowego, by przygotował dla więźniów
posiłek. Mogę to nazwać chwilowym przypływem dobra, które radził Zabini. Jeżeli
ma zamiar nawiedzać mnie do końca życia, to nie radzę mu pierdolić o byciu
dobrym, bo przy najbliższym spotkaniu go jeb… uderzę w tę roześmianą gębę.
W podziemiach śmierdziało moczem, przez co
zmarszczyłem z obrzydzeniem nos. Podszedłem niechętnie do celi, gdzie
przebywali Gryfoni. Potter żył, choć był wciąż nieprzytomny i wyraźnie słabł.
Granger trzymała jego głowę na swoich kolanach, głaszcząc delikatnie po
włosach, a Weasley zwinął się w kłębek nieopodal. Oboje podnieśli gwałtownie
głowy w moją stronę, słysząc zgrzyt zamka w kratach. Przyjrzeli mi się uważnie,
śledząc najdrobniejszy ruch. Skinięciem dłoni nakazałem skrzatowi położyć
talerz z chlebem i wodą na zimnej posadzce, a sam zwróciłem się do nich, nie
bacząc na nerwowe spojrzenia.
— Potter żyje? — zapytałem beznamiętnie.
— Nie widać? — warknął Weasley ze złością. — Po co
przyszedłeś? Chcesz dokończyć to,
co zaczął twój pan?
— Zaraz zrobię to samo z tobą, jeżeli się nie
zamkniesz, Weasley — wycedziłem przez zaciśnięte zęby, po czym zwróciłem się do
szatynki. — Granger, czy on przeżyje?
— Nie wiem, słabnie z każdą minutą —
wyszeptała, nawet na mnie nie patrząc. Po chwili jednak odwróciła się, wbijając
we mnie spojrzenie ciemnych oczu, jakby nabierając mocy. — Co dalej? Jakie
macie zamiary? Czy Harry ma przeżyć?
Nie odpowiedziałem, tylko zacisnąłem wargi w
wąską linię. Nie miałem pojęcia co planuje Czarny Pan. Jego plany potrafią
zmieniać się w ciągu kilku minut. Nawet jeżeli Potter miał przeżyć, w każdej
chwili mogło się to zmienić.
Odwzajemniłem twardo spojrzenie brązowych tęczówek,
lecz Granger nie odwróciła się. Wiedziałem, że niedawno płakała. Jej oczy były
podpuchnięte i zaczerwienione, a mimo wszystko biła od nich bystrość oraz
oczekiwanie. Wiedziałem do czego zmierza. Chciała odpowiedzi, lecz ja nie
planowałem jej tego dać.
— Zjedzcie to — pchnąłem nogą w ich stronę
prowiant. Weasley jak i Granger zerknęli wygłodniałym wzrokiem na talerz, lecz
nawet nie ruszyli się o milimetr. Nie ufali mi, czemu się nie dziwiłem. Nie
byli naiwni.
Jednak by przeżyć, trzeba coś poświęcić.
***
Przez cały dzień nie potrafiłem znaleźć sobie
miejsca. Mogło się wydawać, że w rezydencji nic się nie zmieniło, jednak ja
wyczuwałem różnicę. Jak każdego dnia poszedłem na nudne spotkanie
śmierciożerców, gdzie odbywały się rutynowe dyskusje na tematy misji, czy
zabójstw. Czarny Pan przedstawiał szeroką listę zabitych popleczników,
przydzielał kolejno zadania, a także zlecenia na zabójstwo. Gdy zaczynał się
nudzić, strzelał na oślep zaklęciami niewybaczalnymi w swoich ludzi.
Z początku przerażało mnie to wszystko,
jednak z mijającym czasem nauczyłem się z tym żyć. Musiałem być gotowy, bo nikt
nigdy nie był pewien, kto zostanie ofiarą. Na całe szczęście, ja ucierpiałem
tylko jeden, okrutny raz.
— Przyjaciele! Nasza potęga jest
niezniszczalna! Z każdym dniem zdobywamy Londyn! Niedługo nasza władza poszerzy
się bardziej i zostaniemy na tym świecie tylko my — czarodzieje, którzy
zasługują na szacunek! Będziemy ponad wszystkimi szumowinami, które zaśmieciły
tą nędzną planetę. Nasze plany i marzenia spełnią się. Każdy z nas będzie
pławił się w luksusach tak, jak na to zasługuje!
W pokoju narad rozległ się pomruk aprobaty.
Tak, Czarny Pan potrafił sobie zjednywać ludzi. Był doskonałym mówcą, obiecywał
wiele. Dzierżył w dłoniach kolosalny przyrząd władzy. Nikt nie potrafił
przeciwstawić się jego sile.
— Cały świat będzie nam uległy. Czy nikt z
was nigdy nie miał ochoty na własnego sługę w postaci człowieka? Gdy przejmiemy
władzę, każdy będzie takiego posiadał. Nie będzie on jednak zwyczajnym sługą.
Będzie zabawką. Mugole oraz szlamy padną do naszych stóp, błagając o łaskę.
— Oczywiście, Panie. Wszyscy o tym marzymy — przyznał
mój ojciec ulegle. Jego głos drżał z emocji.
Miałem ogromną ochotę roześmiać mu się w
twarz. Czarny Pan również spojrzał na niego z nikłym zainteresowaniem. Ojciec już
dawno przestał zajmować w jego szeregu szczególne miejsce. Z każdym dniem
miałem wrażenie, że upada o schodek niżej, uparcie chwytając się resztkami
godności kolejnego szczebelka.
— Madson, złóż raport — Lord Voldemort
zignorował ojca, wskazując na jednego z mężczyzn siedzącego nieopodal. Widząc
zbitą minę ojca, chęć śmiechu wzmocniła na sile. Opanował mnie jednak Theodor,
który szturchnął ostrzegawczo łokciem w mój bok.
— W lochach umieściliśmy kolejnych
mieszańców, Panie. Z naszych źródeł wynika, że to szlamy. Zbiegły
prawdopodobnie z Hogwartu. Przebywały w budynku przy Tower’s Lange. To ten sam,
który nakazałeś nam sprawdzić.
— Znaleźliście coś jeszcze? Jakieś ślady
wskazujące na Zakon Feniksa?
— Niestety nic szczególnego, Panie. Ofiary
milczą. Przeszukaliśmy budynek. Wszystko zabezpieczone przez naszych. Czy
życzysz sobie, bym przesłuchał je ponownie?
— Nie. Malfoy i Nott to zrobią — wskazał na
nas. — Zajmijcie się nimi i złóżcie raport. Jeżeli wciąż będą milczeć, niech
zdechną. Ruszajcie.
Wraz z Theodorem wstaliśmy opornie z miejsc,
kłaniając się nisko. Żadnemu z nas nie uśmiechało się przydzielone zadanie. Już
nie raz braliśmy udział w przesłuchaniach, lecz za każdym razem na nowo
przechodziliśmy przez to niechętnie. Nie mogliśmy jednak się sprzeciwić, bo
jeszcze w tej samej sekundzie leżelibyśmy martwi.
— Draco, przyjdź na wieczorne spotkanie —
otwieraliśmy już drzwi, gdy zatrzymał nas lodowaty głos Czarnego Pana.
Odwróciłem się w jego stronę z szokiem wymalowanym na twarzy, z resztą jak
większość śmierciożerców, lecz on nawet nie patrzył w moją stronę. Byłem
zaskoczony. Zazwyczaj na wieczorne spotkania zapraszani byli tylko ci, którzy
stali w jego głównym kręgu, zwani Najwierniejszymi. Krąg obejmował ciotkę
Bellatriks, Snape’a, ojca, Notta seniora i kilku innych, wyżej postawionych w
czarodziejskim świecie.
— Tak jest — wychrypiałem zaniepokojonym
głosem. Theo również zerknął na mnie z niepokojem i lekkim skinieniem głowy
wskazał na drzwi. Natychmiastowo wyszliśmy, oddalając się od wścibskich
spojrzeń. Gdy tylko zostaliśmy sami, Theodor nie wytrzymał i zapytał:
— Po co Czarny Pan chce cię widzieć na
spotkaniu Najwierniejszych? Ma zamiar wkręcić cię do swojej śmietanki?
— Nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że chodzi
o Pottera — mruknąłem. Kiedyś sama myśl o przystąpieniu do głównego kręgu była
fascynująca. W tej chwili przechodził mnie tylko strach. Czy nadszedł dzień,
gdy sam Lord Voldemort mógł zobaczyć we mnie potencjał?
— Myślisz, że go zabije?
— Ależ nie, Theo — zironizowałem. — Zatrzyma
jako swoją maskotkę i ubierze w ładne, różowe ubranka, trzymając przy swoim
boku zamiast Nagini.
— Pytam poważnie, idioto! — oburzył się Nott,
na co przewróciłem oczami.
— Oczywiście, że zabije, bezmózgi kretynie.
Myślisz, że szukał go tak długo, by teraz trzymać w lochu dla rozrywki?
Wyciągnie z niego informacje których potrzebuje, a następnie bez zawahania
zabije. Nie martw się jednak, gwarantuję, że zrobi z tego widowisko. Niczego
nie przegapimy.
— A co z Weasleyem i Granger? — zapytał
cicho, ignorując mój sarkazm. Nie spodobało mi się to pytanie, więc przyjrzałem
mu się uważnie.
— A co ma być? Do czego ma się przydać
Czarnemu Panu szlama i zdrajca krwi?
— No wiesz… w końcu to przyjaciele Pottera.
Są dużo warci.
— Potter będzie martwy. Ale może… —
zastanowiłem się, teatralnie drapiąc palcami brodę. Mój głos przybrał drwiący
ton, gdy ponownie na niego spojrzałem — No tak! Przecież mógłby ich zaprosić do
swojej prywatnej zabawy! Weasley mógłby robić za sprzątaczkę. Zdrajcy krwi
właśnie do tego tylko się nadają, a Granger… Granger mogłaby zostać łóżkową
zabawką, jeżeli oczywiście nie brzydziłby się jej tknąć. Cóż… ewentualnie
mógłby wykorzystać jej intelekt, który podobno ma. Prawdopodobnie byłaby lepsza
od połowy jego ludzi. Choć znając Granger, to wolałaby umrzeć. Cholernie naiwni
Gryfoni.
— Naprawdę wolałaby umrzeć? — zapytał z
niedowierzaniem Theo. — Przecież mogłaby przeżyć wojnę, gdyby go przekonała!
— Nie żebym był znawcą od Granger, ale wiem,
że wolałaby zginąć — przywołałem w myślach wspomnienie, gdy wbijała we mnie
spojrzenie brązowych, bystrych oczu. Gardziła mną, nie bała się. Była gotowa na
poświęcenie dla swoich przyjaciół. Dlatego byłem pewien, że gdyby dostała
wybór, wybrałaby śmierć. Ten heroizm był żałosny, ale musiałem przyznać, że w
pewien sposób podziwiałem ją. Ja nie zrobiłem tego dla Blaise'a. — To zwykła
szlama. Czego się tutaj spodziewać?
— Mam wrażenie, że jesteś coraz gorszy, Draco
— westchnął ze złością Nott. —Idziesz w ślady swojej rodziny, a kiedyś chciałeś
przed tym uciec. Zacznij żyć swoim życiem, do cholery!
Uśmiechnąłem się gorzko, stając przed pokojem
przesłuchań. Zwróciłem się w stronę przyjaciela, nie opuszczając w dół kącików
ust. Theodor wpatrywał się we mnie niepewnie.
— Mówiłem ci już, Theo. My nie mamy swojego
życia. Już nie.
— Ale...
— Tobie również radzę zmienić podejście do
życia. Z obecnym, pełnym dobra i miłości, nie przeżyjesz długo w tym świecie.
Jeszcze się tego nie nauczyłeś?
— Takie podejście wskazuje na to, że wciąż
mam w sobie człowieka.
— A czy ten człowiek przygotuje cię na to, co
zaraz się wydarzy?
Theodor spojrzał ponuro na ciemne drzwi, po
czym westchnął niechętnie. Nie odezwał się słowem, tylko pchnął je i wszedł do
środka pomieszczenia. Podążyłem wolno za nim, wkładając ręce do kieszeni szaty,
gdzie kurczowo pochwyciłem różdżkę. Na głowie miałem zarzucony kaptur, a twarz
zakrywała srebrzysta maska śmierciożerców.
Rozejrzałem się po pokoju, natrafiając
spojrzeniem na czwórkę ludzi siedzących w kącie. Trójka z nich miała
opuchnięte, poobijane twarze oraz ciała. Ich ramiona zdobiły cięte rany, z
których skapywały pojedyncze kropelki krwi. Wszyscy wyglądali na śmiertelnie
przerażonych i obolałych. Na nasz widok, najmniej okaleczona kobieta wstała i
rzuciła się w naszą stronę z płaczem, upadając na kolana przed naszymi stopami.
— Błagam! Nie zabijajcie nas! My nic nie
wiemy! — łkała, łapiąc skrawek szaty i próbując przytulić się do mojej nogi.
Spojrzałem na nią z obrzydzeniem oraz znudzeniem. Takie sceny nie robiły na
mnie wrażenia.
— Spokój! — warknąłem, odtrącając ją
gwałtownym ruchem. Bez mrugnięcia okiem posłałem ku niej zaklęcie torturujące,
odczekując kilka sekund. Gdy skuliła się w sobie ciężko dysząc, odpuściłem. —
Zadamy wam teraz kilka pytań. Odpowiecie na to, co wiecie, a nikomu nic się nie
stanie. Theo?
— Jesteście z Tower's Lange, tak? — zapytał.
— Schowaliśmy się tam przed szmalcownikami.
To miejsce było naszym azylem od kilku tygodni — odpowiedział ciemnowłosy
mężczyzna.
— Był z wami ktoś jeszcze?
— Nie, tylko nasza czwórka.
Westchnąłem ciężko i posłałem leniwym ruchem
dłoni w stronę mężczyzny kolejne zaklęcie torturujące. Obserwowałem jak zwija
się na ciemnej posadzce w konwulsjach, po czym postanowiłem przerwać urok.
— Co wiecie o Zakonie Feniksa?
— N – nic, Panie! Nie znamy tych ludzi! My
tylko uciekaliśmy…
Kolejna fala zaklęć uderzyła w najbliższą
osobę. Gdy ciało dziewczyny upadło na podłogę z łoskotem, Theodor uklęknął obok
niej.
— Jesteście pewni? Nie macie nic wspólnego z
Zakonem?
— Przysięgamy! Chcieliśmy tylko przeżyć…
Theo odwrócił się w moją stronę niepewnie.
Widziałem jego wahanie. Za każdym razem przechodziliśmy przez ten sam schemat.
Był za miękki dla swoich ofiar. Nienawidził przesłuchań bardziej ode mnie,
przez co więźniowie czuli do niego niepoprawną sympatię.
— Uciekliście przed Czarnym Panem — warknąłem,
nie zwracając uwagi na kumpla. — Wszystkie mugolaki muszą zgłosić się na
obowiązkową kontrolę w Ministerstwie Magii. Jeżeli zbiegliście, kara was nie
ominie.
— Błagamy… Mamy rodziny…
Nie chciałem tego słuchać. Uciszyłem ich
kolejnym zaklęciem i przywołałem do siebie Notta. Szarpnąłem jego ramieniem,
wbijając w nie paznokcie.
— Opanuj się, stary. Mamy zadanie.
Theodor przeklął soczyście i wyszarpnął się z
mojego uścisku, celując w więźniów różdżką. Przesłuchanie trwało z dwie
godziny. Dopiero, gdy nikt z nich nie mógł dźwignąć się z ziemi, byliśmy pewni,
że wiemy wszystko, czego potrzebowaliśmy. Więźniowie ciężko oddychali, byli
wykończeni. Wzrok mieli wlepiony w sufit, byle tylko nie spojrzeć na nas.
Wiedziałem, co teraz powinno się wydarzyć.
Mieliśmy ich zabić. Nie czekając na reakcję Theodora, wycelowałem w nich po raz
kolejny różdżką. Miałem wypowiedzieć formułkę zaklęcia uśmiercającego, gdy Nott
złapał za mój nadgarstek i odciągnął na bok.
— Nie zabijajmy ich! Są niewinni! Nie zrobili
niczego złego!
— Uciekli. To szlamy oraz mugole, Theodor.
Nie wiesz, co z takimi robi się na tym świecie? Czarny Pan wymaga od nas ich
śmierci!
— Więc powiedzmy, że nie wyciągnęliśmy
jeszcze wszystkich informacji. Dostaniemy trochę więcej czasu, Draco!
— Czasu? — prychnąłem. — Jeżeli my ich nie
zabijemy, zabije ktoś inny. Nie uważasz, że zrobimy to w łagodniejszy sposób?
Wyciągnąłem różdżkę, patrząc na ofiary wrogo.
Właśnie tego mnie tutaj nauczyli. Braku współczucia, chłodnej obojętności na
ludzkie cierpienie oraz śmierć. Mimo wszystko preferowałem szybkie załatwienie
sprawy, dlatego otworzyłem usta, by wypowiedzieć formułkę zaklęcia, lecz
zawahałem się. Zerknąłem kątem oka na stojącego obok przyjaciela i westchnąłem
ciężko, opuszczając rękę wzdłuż ciała.
— Dobra, Nott — syknąłem. — Jeżeli Czarny Pan
będzie chciał nas przez ciebie zabić, to ty umrzesz, nie ja.
— Zgoda — ucieszył się ciemnowłosy, przez co
zgromiłem go wzrokiem. Zdecydowanie był zbyt miękki jak na śmierciożercę. Byłem
pewien, że on nie popełniłby tego błędu co ja.
Gdyby tylko Zabini zaproponował przyłączenie się do Zakonu Feniksa
właśnie jemu, oboje byliby wolni.
***
Przed wieczornym spotkaniem Najwierniejszych,
postanowiłem zejść do lochów z kolejnym posiłkiem dla więźniów. Właściwie sam
nie wiedziałem, co mną kierowało. Czułem, że jeżeli Potter miał przeżyć kolejne
dni, musiał jeść. Nie martwiło mnie jego samopoczucie, a moje własne. Czarny
Pan zamordowałby mnie, a także wszystkich naokoło z dziką furią, gdyby się
okazało, że to nie on był przyczyną ostatniego tchnięcia jego wroga.
Nie miałem oczywiście zamiaru ani ochoty
wdawać się w bezsensowne dyskusje z Gryfonami, więc tylko wrzuciłem kilka
kromek chleba przez kraty, zauważając, że poranny posiłek pozostał nietknięty.
Nie skomentowałem tego, tylko wyszedłem, chowając się za ścianą. Wytężyłem
słuch, a już po chwili usłyszałem ruch, oraz towarzyszący mu cichy krzyk.
— Ron! Zostaw to! Mówiłam ci przecież! Nie
ruszaj tego, jest na pewno zatrute!
— Jestem głodny, Hermiono — jęknął Weasley. —
Jeżeli nic nie zjemy, wykończą nas.
— Naprawdę uważasz, że Voldemort dałby nam
coś do zjedzenia z własnej woli? Daj, spróbuję sprawdzić, czy jest bezpieczne.
Wyjrzałem ostrożnie zza rogu, dostrzegając
jak szatynka pochyla głowę nad szklanką wody, wąchając ją. Podobnie zrobiła z
chlebem. Po kilku sekundach wykrzywiła się niepewnie.
— I co? Zatrute? — ponaglił rudy.
— Nie mam pojęcia. Nic nie czuję — mruknęła. — Nie możemy
jednak ryzykować i konsumować czegoś, co podaje nam nasz wróg. Harry jest
poważnie chory, nie chcę, abyś ty również był.
—
Zgoda. Nie zjem tego. Zadowolona? — burknął.
— Tak, dziękuję.
Rozgrywająca się między nimi scena nawet by
mnie rozbawiła, gdyby nie fakt, że Granger miała cholerną rację. Mimo głodu i
bólu wciąż myślała trzeźwo, przez co w duchu musiałem uznać jej inteligencję. W
końcu jedną z ważniejszych zasad przetrwania było nieprzyjmowanie jakiejkolwiek
pomocy od wroga, w tym także posiłku. Gdyby sam Lord Voldemort go podał,
faktycznie mogliby skończyć tragicznie. Obawiam się, że trucizna byłaby czymś,
czego najmniej powinni się obawiać.
Przyniesienie im jedzenia do lochów, by nie
zdechli, było jednak tylko wyłącznie gestem resztek mojej dobrej woli. Jeżeli
byli na tyle dumni, że nie chcieli skorzystać, to trudno. Nie mój problem. Mam
to gdzieś.
***
Zapukałem do samotni Czarnego Pana, czekając
na pozwolenie by wejść. Gdy usłyszałem zaproszenie, przekroczyłem niepewnie
próg pomieszczenia, kłaniając się nisko. Ignorując nieprzychylne spojrzenia
obecnych, zająłem najbliższe wolne miejsce, wlepiając wzrok w naszego
przywódcę. Nie czułem się dobrze w tym towarzystwie. Wręcz przeciwnie. Czułem
na sobie kilkanaście wrogich par oczu, traktujących mnie niczym obcego, rywala.
W końcu nie każdy dostawał zaproszenie na spotkanie zamkniętego kręgu Lorda
Voldemorta.
— Dobrze, że już jesteś, Draco. Chyba możemy
zaczynać — Czarny Pan machnął różdżką, a przed każdym pojawiła się szklanka wypełniona
bursztynowym płynem. —Napijmy się, przyjaciele! Za nas! Najpotężniejsze
jednostki tego słabego świata! Stwórzmy go silniejszym!
Wszyscy obecni wznieśli toast, upijając
pierwszy łyk whisky. Teraz rozumiałem dlaczego ojciec przychodził schlany do
sypialni matki. Od czasu do czasu słyszałem ich głośne krzyki, czy tłukące się
rzeczy. Od dawna podejrzewałem, że ją bił. W końcu była taka wystraszona i
posłuszna w jego towarzystwie…
Zerknąłem na niego z pogardą i nienawiścią.
Obrzydzała mnie myśl, że mógł ją krzywdzić. Nigdy nie należał do osób, które
były wylewne w uczuciach, lecz nienawidziłem braku szacunku ku własnej
rodzinie.
— Jak sprawa w banku, Dołohow? Pieniądze są
wypłacane przez te stwory w odpowiednim czasie? — Czarny Pan zwrócił się do
jednego z popleczników.
— Oczywiście, mój Panie. Kilkoro z nich
byliśmy zmuszeni zabić za śmiałość. Uważają się za neutralnych w stosunku do
czarodziejów. Twierdzą, że nie mamy nad nimi żadnej władzy.
Lord Voldemort roześmiał się głośno,
powodując przechodzące po ciele ciarki. Jego wężowe, szkarłatne oczy zabłysnęły
złowieszczo.
— Jeszcze się okaże — wysyczał i zwrócił się
w stronę Alecto Carrow. — Jak idą przygotowania do bankietu, Alecto? Bal dla
największych czarodziejów i czarownic będzie ogromnym wydarzeniem. Oczekuję na
nim wielu zagranicznych wpływów, które wspomogą nasze cele, oraz przyłączą się
do nas.
— Wszystko idzie zgodnie z planem, Panie. Skończyłam
listę zaproszonych gości. Jesteśmy w trakcie przygotowań. Nie zawiedziesz się
na nas.
— Doskonale.
Prychnąłem cicho pod nosem, nie wierząc w to,
co słyszę. Więc to robili na tych spotkaniach. Pili, rozmawiali o pieniądzach,
balach oraz polityce. Domyślałem się już, dlaczego do kręgu zostali dopuszczeni
w większej mierze ci, którzy byli wysoko postawieni w czarodziejskim świecie.
Pieniądze arystokratów posiadały również władzę w szeregach śmierciożerców.
Nie minęła godzina, a słuchanie ich nudnych
wywodów zaczęło mnie nużyć. Nikt nie zwracał na mnie uwagi, nawet Czarny Pan,
jakby całkowicie o mnie zapominając. Z utęsknieniem oczekiwałem końca tego
spotkania, modląc się, by więcej nie otrzymać zaproszenia. Gdy po kolejnej
godzinie szklanki nie napełniły się, wszyscy wstali. Prawdopodobnie właśnie to
ucinało wszelkie rozmowy. Odetchnąłem z ulgą również wstając, gdy Czarny Pan
zwrócił się w moją stronę.
— Zostań, Draco.
Obecni śmierciożercy spojrzeli na mnie z
mieszaniną ciekawości i podejrzliwości, po czym ociągając się, zaczęli
opuszczać komnaty Lorda Voldemorta. Gdy za ostatnim z nich zamknęły się drzwi,
mężczyzna o twarzy węża ponownie przemówił.
— Mam dla ciebie zadanie specjalnie, Draco. Twój
ojciec zawiódł mnie już niejednokrotnie, lecz mam nadzieję, że nie popełnisz
jego błędów — zaczął spokojnie, okręcając różdżkę pomiędzy palcami. Nie
spodobało mi się to, lecz skinąłem głową, czekając na więcej informacji. — Zajmiesz
się Potterem oraz jego przyjaciółmi. Nie myśl sobie jednak, że to będzie takie
proste. Odpowiadasz za nich. Cała trójka musi żyć, dopóki nie dostanę
informacji, których oczekuję. Jeżeli któreś umrze lub ucieknie… zginiesz razem
z nim.
Przełknąłem ślinę, czując jak coś
nieprzyjemnego osadza się na środku gardła. Oczy Czarnego Pana przewiercały
mnie z kpiącą satysfakcją. Czuł mój strach. Byłem tego pewien.
— Na kilka dni opuszczam rezydencję, lecz gdy
wrócę, Potter ma być do mojej dyspozycji. Nie interesuje mnie jak to zrobisz.
Ulecz go tak, by stanął o własnych siłach przed moim obliczem, gdy was do
siebie wezwę. Ma być gotowy. Wszystkie środki są dostępne. Zabierz się za to od
jutra. Zrozumiano?
— Tak, Panie — wymamrotałem z przerażeniem. —
Ile mam czasu?
— To się jeszcze okaże. A teraz wyjdź —
zarządził. — I nie zawiedź mnie, Draco. Wiesz dobrze, że nie toleruję porażek.
Wyszedłem z jego samotni ociężałym krokiem,
czując jak ciało odmawia mi posłuszeństwa. Dotarłem do swojej sypialni i
rzucając się na łóżko, zakryłem twarz dłońmi. Drżałem, zrobiło mi się słabo i
duszno. Nie wiedziałem ile czasu mam do dyspozycji, by doprowadzić praktycznie
nieboszczyka, do stanu używalności.
Czy to był kolejny test? Sprawdzał moją
wierność, czy siłę?
Usiadłem prosto i spojrzałem w lustro wiszące
naprzeciwko. Byłem bledszy niż zwykle, co graniczyło z cudem. Obserwowałem w
milczeniu drżące, popękane wargi, starając się myśleć trzeźwo.
Nie pokazuj słabości,
Draco! Nie możesz pozwolić, by strach wziął nad tobą kontrolę! Masz czas do
rana!
Te trzy zdania tłukły się przez moją głowę
kilka kolejnych godzin, niczego nie ułatwiając. Znałem zaklęcia medyczne, lecz
nie na tyle dobrze, by go uleczyć… Brałem pod uwagę również Theodora, lecz
wiedziałem, że jemu Czarny Pan również przydzielił jakieś zadanie kilka dni
temu…
Myśl, Draco! Myśl!
Moją głowę przeszedł ból, przez co jęknąłem
głośno. I wtedy mnie oświeciło. To było szalone, ale mogło się udać. Uniosłem
głowę i spojrzałem na swoje odbicie z nadzieją, niemal się uśmiechając.
Potrzebna mi będzie Granger.
"Obydwoje widzieli, co przed co przed chwilą stało się z Potterem." usuń jedno "co przed", znowu się czepiam ;p
OdpowiedzUsuń"— Ależ nie, Theo — zironizowałem. — Zatrzyma jako swoją maskotkę i ubierze w ładne, różowe ubranka, trzymając przy swoim boku zamiast Nagini." Jezus Maria, wyobraziłam to sobie. To jest złeee.
Powiem ci, że się wciągnęłam, będę czytać twoje opowiadanie i na wattpadzie i tutaj :D
Azira
Dziękuję bardzo! Cieszy mnie to, że się podoba! Na watt co prawda jest jeszcze w tej pierwszej wersji więc to różnie bywa.
UsuńA czepialstwo lubię, przynajmniej widzę te przeoczone głupotki :3
"Potrzebna mi będzie Granger"... Hehe, już mi się podoba. XD Krótki komentarz, bo lecę dalej, a chciałam coś zostawić. ;)
OdpowiedzUsuń