poniedziałek, 2 lipca 2018

Rozdział 3



Zerknąłem raz jeszcze na swoje lustrzane odbicie, jakby chcąc się upewnić, że to na pewno dobry pomysł. Jeżeli Granger faktycznie jest tak zdolna jak powiadają, to na pewno pomoże mi uleczyć Pottera. Jeśli zajdzie taka potrzeba, nawet zmuszę ją do tego siłą.
To głupie, że całe swoje nadzieje pokładałem właśnie w niej, ale czułem determinację. Nic innego nie przychodziło mi do głowy, a na karku czułem ciepły oddech Czarnego Pana. Wciąż nie wiedziałem, ile czasu pozostało do wywiązania się z zadania przez niego pozostawionego. Mógł wrócić w ciągu tygodnia, trzech dni, a może nawet kilku godzin. Nie miałem zamiaru tego roztrząsać, musiałem działać. Na szali leżało moje życie, którego nie zamierzałem stracić. Może to i głupota powierzać je szlamie, lecz tonący brzytwy się chwyta.

***

Nad ranem zbudziłem się zlany potem. Przetarłem wilgotne czoło, ciesząc się, że to tylko sen. Wciąż oczyma wyobraźni widziałem stojącego nade mną Czarnego Pana, z którego różdżki wystrzelił zielony promień, wycelowany wprost we mnie. Nie miałem szans na ucieczkę, czy chociażby ruch. Wiedziałem, że wizja ta prześladuje mnie ze strachu, iż nie podołam. Nie wykonam zadania.
Przez to wszystko nie zmrużyłem już oka, tylko wstałem i w ekspresowym tempie ubrałem się, schodząc do lochów. Kamienne korytarze pokrywał jeszcze mrok, a wokoło panowała cisza. Kroki odbijały się echem, gdy zbiegałem po schodach w kierunku upragnionej celi. Czas zaczął odliczanie, więc nie miałem zamiaru tracić go na niepotrzebny sen czy śniadanie.
Otworzyłem kraty więzienia z zamachem, budząc śpiących Gryfonów. Granger gwałtownie odwróciła się w moją stronę i pochwyciła ramię wciąż omdlałego Pottera z niepokojem. Widocznie ona również nie spała zbyt dobrze. Bystre oczy przykrywała mgła zmęczenia. Weasley natomiast spiął się i wstał, przybierając buntowniczą pozycję, gotów, by rzucić się w moją stronę.
— Czego chcesz, Malfoy? — syknął z nienawiścią, wyginając usta w grymasie.
 Westchnąłem ciężko. Gdyby nie to, że się spieszę, roześmiałbym mu się w twarz i pokazał, kto tutaj rządzi. W tej chwili jednak naprawdę nie miałem ochoty na gierki z tą umysłową amebą.
— Od ciebie nic, śmieciu. Granger, idziesz ze mną — zarządziłem chłodno i skinąłem na szatynkę, wpatrując się w nią oczekująco. Jej twarz na krótką chwilę zastygła w przerażeniu. Brązowe oczy wyglądały na zaskoczone, ale pojawiło się w nich coś jeszcze.
— Ja? Dlaczego? — zapytała cicho.
— To nie ty jesteś tutaj od pytań. Wstawaj — warknąłem. Obserwowałem zmiany zachodzące na jej twarzy z satysfakcją. Strach, niepewność, ciekawość. W końcu spojrzała na mnie twardo i wstała, lecz Weasley stanął przed nią, łapiąc za nadgarstek.
— Ona nigdzie nie pójdzie. Nie pozwolę jej skrzywdzić.
Przewróciłem oczami z irytacją. Żałowałem, że Weasley nie był na miejscu Pottera. Możliwe, że chociaż wtedy miałbym odrobinę spokoju.
— Ciebie nikt nie pytał o zdanie, Weasley. Odsuń się.
— Nie! Ona nigdzie nie pójdzie! — powtórzył nerwowo, chowając dziewczynę za plecami.
— Pójdzie, a ty nie masz tutaj nic do powiedzenia! Idziemy, szlamo!
Granger zadrżała i z zaniepokojoną miną złapała rudego za ramię. Posłała mu uspokajające spojrzenie, lecz on nie wyglądał na przekonanego. Przyciągnął ją w swoje ramiona, mocno ściskając.
— Ron, puść. Za chwilę wrócę… — szepnęła.
— Nie! Zrobią ci to samo co Harry’emu…
Westchnąłem ciężko, słysząc w głębi głowy tykanie zegara. Nie miałem czasu, by przyglądać się tym żałosnym scenom. Machnąłem bez ostrzeżenia różdżką, rozdzielając ich od siebie. Kolejnym machnięciem sprawiłem, że Weasley przekoziołkował w powietrzu, uderzając w ścianę za nim. Osunął się na podłogę z jękiem, przez co Granger pisnęła. Zrobiła krok w jego stronę, ale natychmiast ją zatrzymałem ze zniecierpliwieniem.
— Idziemy!
Dziewczyna odwróciła się w stronę przyjaciół, posyłając przepraszające spojrzenie, po czym wyszła za mną z lochu. Z początku przemierzaliśmy długie korytarze w ciszy. Granger stawiała niepewnie kroki, rozglądając się wokoło z niepokojem, jakby coś miało ją zaatakować zza następnego rogu. Ostatnie wydarzenia musiały poważnie na nią wpłynąć.
W pewnym momencie coś za nami trzasnęło, a jej ręka automatycznie chwyciła rękaw mojej szaty. Wyrwałem się natychmiastowo z jej uścisku, posyłając nieprzyjemne spojrzenie. Kogo jak kogo, ale mnie powinna się bać.
— Prze… przepraszam — mruknęła, opuszczając głowę w dół. Zmarszczyłem brwi zaskoczony, obserwując jak podenerwowana wygina palce na wszystkie strony. Nagle spojrzała prosto w moje oczy i wypaliła: — Dokąd mnie zabierasz?
— Przekonasz się — odpowiedziałem znudzony.
— Do Voldemorta, tak? Skrzywdził Harry’ego, teraz czas na nas… Chce nas wszystkich wykończyć po kolei, prawda?
— Nie, idiotko. Czarny Pan ma ważniejsze sprawy na głowie. Wyjechał, a ty w tym czasie musisz coś zrobić.
— Wyjechał? Dokąd? I co muszę zrobić?
Przymknąłem powieki, walcząc z samym sobą. Granger nie byłaby sobą, gdyby nie zadawała tylu pytań. Byłem pewien, że ta irytująca cecha nie zmieniła się w niej od czasów szkolnych. Chyba tylko Weasley był bardziej uciążliwy od niej.
— Zamknij się. Dowiesz się w swoim czasie.
Kątem oka dostrzegłem, że zacisnęła wargi, walcząc z kolejnym natłokiem pytań. Uśmiechnąłem się kpiąco pod nosem, prychając cicho. Przez resztę drogi co rusz posyłałem jej groźne spojrzenia, widząc, że otwiera usta, by zadać kolejne pytania. Zerkała wtedy tylko ponuro na trzymaną przeze mnie różdżkę i opuszczała spojrzenie na swoje nogi.
Gdy w końcu dotarliśmy na miejsce, otworzyłem drzwi i nakazałem jej wejść za mną do środka pomieszczenia. W niewielkim pokoiku pachnącym przeróżnymi ziołami, siedział Theodor. Na dźwięk otwieranych drzwi, zwrócił się w naszą stronę. Widziałem zaskoczenie na jego twarzy. Nie spodziewał się mnie w tym miejscu. Nic dziwnego, długo mnie tutaj nie było.
— Draco? Coś się stało? Czarny Pan kazał ci zno… — urwał, a jego oczy rozszerzyły się na widok Granger pojawiającej się za moimi plecami. Szybko jednak doprowadził się do porządku, uśmiechając wesoło. — Cześć, Granger. Theodor jestem, miło cię poznać.
Zamrugałem oczami z dezorientacją. Nie spodziewałem się takiej reakcji. Theo nie powinien zwracać się do więźniów w ten sposób, nawet jeśli chętnie by temu więźniowi pomógł w ucieczce. Zgromiłem go niezadowolonym spojrzeniem i warknąłem cicho, kręcąc głową. Granger natomiast widocznie zlękniona jego wylewnością, skuliła się za moimi plecami.
— Więc? Co tutaj robicie? Dawno mnie nie odwiedzałeś w tym miejscu, Draco — ponownie odezwał się Nott, nie zwracając uwagi na gęstniejącą atmosferę. Oparł się nonszalancko o stolik za nim i założył ręce na piersi, unosząc brew. — Potrzebujecie czegoś?
— Przyszedłem po coś ważnego — mruknąłem niechętnie. Nie do końca chciałem wprowadzać go w swój plan. Spodziewałem się z jego strony zbyt wylewnej reakcji, co nie było dobrym posunięciem. — Musisz mi pomóc, stary. Potrzebuję wejścia do składziku z medycznymi pomocami i lekami. Dobrze wiem, że dostęp do niego masz tylko ty i Snape.
Na twarzy Notta pojawiło się zdezorientowanie. Przeniósł spojrzenie ciemnych oczu na Granger, po czym skinął głową. Podszedł do schowanych w rogu pokoju drzwi i mrucząc pod nosem zaklęcia, wykonał kilka skomplikowanych ruchów różdżką. Gdy skończył, otworzył je, wskazując, że możemy wejść.
Chwyciłem Granger za ramię i popchnąłem w kierunku wejścia, nie szczędząc sobie gwałtowności. Przyjaciel skwitował moje zachowanie grymasem, lecz zignorowałem go. Wiedziałem, że na zadawanie przez niego pytań jeszcze przyjdzie czas.
— Zbierz wszystko, co przyda się do uleczenia Pottera — poleciłem jej. Spojrzała na mnie z szokiem, otwierając delikatnie usta. Theodor również przyjrzał mi się zaskoczony.
— Uleczenia? Dlaczego miałbyś go leczyć? — zapytała podejrzliwie, lecz jej wzrok podążył zachłannie po półkach, na których spoczywały lekarstwa. Pochłaniała z pożądaniem każdy napis na etykietach, zagryzając dolną wargę niemal do krwi.
— Nie będę tego robił. To ty go będziesz leczyła, Granger.
— Ja? — mogło mi się tylko wydawać, ale miałem wrażenie, że jej głos zadrżał. Ponownie przeskoczyła na mnie spojrzeniem, czekając na wyjaśnienia. Niepewność biła z brązowych tęczówek. — Dlaczego?
— To nie mój pomysł — powiedziałem szybko, choć nie do końca z prawdą. — To rozkaz Czarnego Pana. Potter ma być gotowy na kolejne spotkanie z nim. Ty chyba również chcesz by żył, prawda?
Kiwnęła delikatnie głową, choć wciąż wyczuwałem od niej niepewność. Nic dziwnego, że miała wiele wątpliwości i pytań. Nie zamierzałem jednak na nie odpowiadać. Moim celem było tylko wykonanie zadania. Ona również miała zrobić to, co do niej należało.
— Mogę wziąć wszystko, co chcę? — upewniła się.
— Wszystko, co będzie potrzebne — zaznaczyłem sucho. — Nie kombinuj, Granger. I tak niczego nie wskórasz. W tym miejscu jest tyle straży, że gdy tylko wystawisz buta zza kraty, dopadną cię. Wtedy już może nie być tak miło.
— O co tutaj chodzi? — zapytał szeptem Theo, obserwując jak Granger zbiera buteleczki z przeróżnymi płynami, oraz medyczne akcesoria. — To właśnie dlatego Czarny Pan zaprosił cię na spotkanie?
— Między innymi — potwierdziłem, nie wdając się w szczegóły. Przyjrzałem się jego opadającym powiekom i opuchniętej twarzy, wzdychając. — Co tutaj robisz o tej godzinie? Jeszcze słońce nie wzeszło.
— Wypełniam zadanie — mruknął. — Dopiero wróciłem z misji. Dobrze wiesz, że jeżeli tego nie skończę, to nie będzie ciekawie. Zostało mi jeszcze pięćset stron do wypełnienia w ciągu… czterdziestu ośmiu godzin. Potem muszę jeszcze zdać raport.
Granger stanęła obok nas, obładowana kolorowymi słoiczkami, buteleczkami oraz bandażami. Theodor spisał wszystko co wzięła, po czym pozwolił nam wyjść, żegnając się wesoło. Czasami nie potrafiłem zrozumieć tego człowieka. Nie wiem, czy z takim nastawieniem dożyje końca miesiąca.
Przez drogę powrotną, na całe szczęście, nie spotkaliśmy nikogo ze śmierciożerców. Wolałem uniknąć pytań, dlaczego jeden z więźniów niesie ze sobą zapas medycznych wyrobów. Osobiście również wolałbym, by to Theodor zajął się Potterem. Teraz jednak upewniłem się, że póki co, nie był w stanie mi pomóc, przez co nawet nie chciałem mu wspominać o ostrzeżeniu Czarnego Pana.
Zerknąłem na idącą obok Granger, uśmiechając się kpiąco. Pochłaniała akurat jeden z opisów działania leku i mogłem przysiąc, że w jej głowie w tej chwili przewija się miliard myśli, czy na pewno pomoże. W ułamku sekundy, jakby czując mój wzrok na sobie, podniosła głowę, a nasze spojrzenia spotkały się.
— Dlaczego? Po co to wszystko? — zapytała cicho, jakby z wahaniem.
— Głucha jesteś, Granger? Mówiłem ci przecież, że Czarny Pan chce, aby...
— Słyszałam, jednak chcę poznać powód. Chodzi o to, że… to okrutne — mruknęła, chowając twarz za kurtyną włosów. — Voldemort chce go wykończyć, prawda? Najpierw uleczy jego rany, a potem ponowi tortury… Ciągle ten sam, bolesny schemat… Nie dość, że wyniszczy jego ciało, to również psychikę. To dlatego chcecie, by wyzdrowiał…
— Chyba nie sądziłaś, że zostanie wyleczony, by żył długo i szczęśliwie? — prychnąłem. — Nie bądź naiwna, Granger. W tym miejscu wszyscy są równie okrutni. Nie oczekuj, że będą głaskać was po głowach. Pragną waszej śmierci. Nie znajdziesz nikogo, kto wam pomoże, więc zacznijcie współpracować z Czarnym Panem.
Dziewczyna zamyśliła się przez chwilę i wzdrygnęła, przymykając powieki. Prawie bym nie usłyszał cichych słów, które wzbudziły dziwne skręcanie w moim żołądku.
— Jeżeli teraz się poddamy, poniesiemy porażkę. Zawiedziemy wszystkich, którzy pokładają w nas nadzieję. Jeżeli w tym okrutnym miejscu jest choć jedna, malutka cząstka światła, wygramy. To jeszcze nie koniec.
Zaciętość na jej twarzy wzbudziła we mnie niekontrolowane emocje. W tej chwili podziwiałem jej odwagę i upór. Niewielu byłoby w stanie na takie poświęcenie. Wtedy jednak jeszcze nie wiedziała, co ją czeka…
— Poza tym… — odezwała się ponownie, spoglądając na mnie. — Ty również wciąż nas nie zabiłeś, Malfoy.
Zmarszczyłem brwi, zastanawiając się nad jej słowami. Myślała, że robię to z własnej woli? Roześmiałem się kpiąco, podciągając do góry brew.
— Naprawdę uważasz, że nie zabiłem was z sympatii? A może ze względu na szkolne przyjaźnie? — zironizowałem. — Otóż, jesteśmy w moim domu, gdzie swoją bazę ma również Czarny Pan. Znoszę wasze towarzystwo tylko dlatego, że dostałem rozkazy. Dbam wyłącznie o swoje życie i swój interes. Nie mam zamiaru za was umierać, więc niech Potter zacznie żreć to, co przynoszę, bo inaczej te cholerne leki i tak w niczym nie pomogą, a wszyscy podzielimy jego los!
— Nie będziemy jedli tego, co podaje nam śmierciożerca! — krzyknęła Granger, czym mnie zaskoczyła. Jej twarz była wykrzywiona w złości. — Nie jestem kretynką! Mogłeś je zatruć lub nafaszerować veritaserum! Dobrze wiem, że jest bezwonne oraz przypominające wodę. Nie uwierzę, że…
Tego było za wiele. Nie panując nad własnymi odruchami, przycisnąłem ją z wściekłością do ściany. Gryfonka pisnęła, spoglądając w moje oczy ze strachem. Nachyliłem się do jej twarzy, mierząc groźnym spojrzeniem. Byliśmy tak blisko siebie, że czułem jej szybki, urywany oddech na wargach.
— Gdyby nie ja, zdechlibyście już dawno — wycedziłem. Dyszałem jakbym przebiegł maraton, ale emocje we mnie wrzały. Nie obchodziły mnie jej złote teorie. Potter musiał nabrać sił! Cholerna Granger…
Wpatrywała się we mnie przez kilka sekund, lecz po chwili, jakby nabierając sił, natarła na mnie. Strach zniknął z jej oczu, zastąpiony przez wrogość.
— Co niby takiego zrobiłeś, że wciąż żyjemy?! — odpyskowała. — Nie zrobiłeś nic nadzwyczajnego! Nie wydałeś nas? Z rana i tak się dowiedzieli! Gdy nas przesłuchiwali, nie kiwnąłeś palcem! Nie jesteś bogiem, Malfoy! Jesteś taką samą szumowiną jak oni wszyscy!
Nie odpowiedziałem, gdyż byłem w zbyt ogromnym szoku. Musiałem przyznać, że nie spodziewałem się tego natarcia. Sprytnie uderzyła w dość czuły punkt, wstrząsając mną. W tym momencie patrzyła na mnie z tak ogromną nienawiścią, że po moich plecach przebiegły nieprzyjemne dreszcze.
 Wpatrywałem się w nią dłuższą chwilę z wściekłością, nieświadomie wbijając palce w jej ramiona. Zasyczała z bólu, więc odsunąłem się i pociągnąłem brutalnie za sobą. Nie miałem zamiaru poluzować uścisku. Dopiero gdy dotarliśmy do lochów, puściłem ją, bezceremonialnie wpychając do środka.
Byłem wściekły. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie potraktował. Granger była nikim. Zwykłym śmieciem, szlamą. Jeszcze pożałuje, że odważyła się powiedzieć coś takiego w moją stronę.
— Zabierz się za swoje zadanie, szlamo — wysyczałem. — Wieczorem wrócę i radzę ci, by stan Pottera się poprawił. Tylko nie kombinuj. Pamiętaj, co ci mówiłem. Jeżeli wykorzystasz te leki w jakikolwiek inny sposób, zabiję któreś z was.
Szatynka posłała mi na odchodne spojrzenie pełne nienawiści i odwróciła się z zamachem, podchodząc do leżącego Pottera. Gdy uklękła obok jego ciała, natychmiastowo złagodniała, zabierając się za podstawowe czynności ratownicze.

***

Przez cały dzień nie potrafiłem znaleźć sobie miejsca. Czarnego Pana nie było, co dawało każdemu z jego popleczników wiele swobody. Przesiadywali w jadalni z alkoholem, zabawiali się z więźniami czy robili brutalne zakłady. Ja nie potrafiłem się jednak skupić na czasie wolnym. Przede mną wciąż majaczyło niewykonane zadanie. Cały czas schodziłem myślami do podziemi, gdzie w tej chwili Granger starała się wyleczyć Pottera. Marzyłem o tym, by się zbudził. Dawało nam to połowę sukcesu.
Przez całe to zamieszanie błąkałem się bez celu po rezydencji, próbując znaleźć dla siebie zajęcie. Bezskutecznie. Miałem wrażenie, że czas zwolnił. Gdy wreszcie nadszedł wieczór, zbiegłem ponownie do lochów. Obawiałem się tego, co tam ujrzę, lecz mimo to wszedłem do środka pewnym siebie krokiem.
Granger siedziała oparta o ścianę z przymkniętymi oczami, co z lekka mnie przeraziło. Przeniosłem spanikowany wzrok na Pottera, lecz wciąż był nieprzytomny. Wydawało mi się jednak, że wyglądał odrobinę lepiej. Gryfoni prawdopodobnie zjedli również kanapki, bo talerz świecił pustkami.
— Granger, kiedy on się obudzi? — zapytałem nerwowo.
— Nie wiem — warknęła, zasłaniając twarz rękoma. Ruszyłem w jej stronę nerwowo, lecz gdy zrobiłem krok, wzdrygnęła się, próbując odsunąć do tyłu. Niestety, ściana jej to uniemożliwiła.
Reakcja dziewczyny zaskoczyła mnie. Nad ranem zachowywała się zupełnie inaczej. Nie bała się, a wręcz przeciwnie — nie interesowało jej to, że mogę ją skrzywdzić.
Zaniepokoił mnie jej wygląd. Rękaw bluzy poplamiony miała od krwi. Świeżej krwi. Gdy odsłoniła twarz, moim oczom ukazała się rana na wardze, której wcześniej nie było. Co więcej, pod lewym okiem miała siniaka, a jedna z nogawek spodni była do połowy podarta.   
— Ktoś był tutaj pod moją nieobecność? — zapytałem ostro.
— Twój psi kumpel — warknął Weasley, który do tej pory był cicho. Na jego twarzy również widniało kilka nowych zadrapań. — Gdy zobaczył, że Hermiona ma  lekarstwa, wpadł w furię. Gdyby nie ten twój koleżka Nott…
Weasley urwał, a przeze mnie przeszła fala wściekłości. Greyback tutaj był. Gdyby ten skończony idiota im coś zrobił, byłbym martwy! A Theodor? Skąd wziął się w tym miejscu?
— Kiedy to się stało?
— Kilka minut temu. Powinniście trzymać go na smyczy! — ryknął rudzielec, lecz zignorowałem go. Zwróciłem się za to do szatynki, która wciąż kuliła się pod ścianą.
— Wracaj do pracy, Granger. Nikt już tutaj nie wejdzie. Wrócę rano.
Wyszedłem z lochów, nie czekając na ich odpowiedź. Zamaszystym krokiem ruszyłem do salonu, gdzie w gronie innych wilkołaków siedział Greyback. Podszedłem do niego, wyciągając różdżkę.
— Lepiej, żebym cię nie widział więcej w lochach, Greyback — syknąłem. — Potter i reszta należą do mnie. To mnie przydzielił do nich Czarny Pan. Nie ciebie.  
— Ta szlama ma lekarstwa, Malfoy. I to z twoją zgodą. Pomagasz więźniom, zdrajco? Czarny Pan się o tym dowie — zawarczał.
 — Śmiało. Zobaczymy, kto na tym gorzej wyjdzie. Opowiem mu ze szczegółami, jak rzuciłeś się na nich z pazurami, chcąc zabić. Muszę cię jednak przedtem poinformować, że Potter jest leczony z rozkazu Czarnego Pana. Czyżby nie poinformował cię o tym?
— Cholerne szczeniaki! — wilkołak wstał gwałtownie, po czym pisnął i opadł z powrotem na krzesło. Złapał się za łapę, skomląc. Widocznie Theodor odrobinę go uszkodził. — On mi ufa! Jestem dla niego niczym prawa ręka! Ciekawe jak zareaguje na to, że Nott stanął w ich obronie! Zaatakował mnie!
— Och, podejrzewam, że nagrodzi go — uśmiechnąłem się drwiąco. — W końcu prawie zniszczyłeś plany naszego Pana.
Wiedziałem, że wygrałem tę rundę. Greyback spojrzał na mnie wściekle, lecz nic więcej nie pisnął. Ja natomiast odwróciłem się i wyszedłem w stronę swoich komnat. Byłem z siebie dumny. Niech wie, że nie pozwolę ze sobą zadzierać. Teraz pozostała mi już tylko rozmowa z Theodorem. Byłem mu wdzięczny, jednak nie podoba mi się, że wtrąca się w nie swoje sprawy. Nie mogłem pozwolić, by wywęszył za dużo. Mogłoby go to zniszczyć.

***

Kolejnego ranka zszedłem do lochów, zatrzymując się nieopodal celi Gryfonów. Obserwowałem zza rogu Granger, opiekującą się z troską Potterem. Gryfon stanowczo nabrał kolorów na twarzy, lecz wciąż spał. Granger natomiast wyglądała na zmęczoną. Jej ruchy były powolne i słabe, twarz blada i opadła. Byłem pewien, że nie zmrużyła oka przez całą noc. Gdy pojawiłem się w zasięgu jej wzroku, gwałtownie wstała. Widocznie ten ruch był zbyt porywczy, bo już po chwili zachwiała się, opadając z powrotem na ziemię.
— Potrzebuję więcej bandaży. Lekarstwa również się już kończą — poinformowała. — Po wczorajszym wiele uległo zniszczeniu…
Skinąłem głową i otworzyłem kraty, czekając aż wyjdzie na zewnątrz. Przez całą drogę nie zadała ani jednego pytania, co było dość niespotykane. Widocznie zmęczenie odebrało jej wszelkie siły, na co nie mogłem narzekać. Przez krótką chwilę nawet poczułem współczucie, lecz szybko się z tego otrząsnąłem.
— Wyglądasz strasznie, Granger. W takim stanie nie pomożesz Potterowi, a zaszkodzisz mu jeszcze bardziej — syknąłem. — Gdy wrócimy, zrób chwilę przerwy. Nie mam zamiaru cię zdrapywać z posadzki.
— Nie, nie mogę — zaprzeczyła, potykając się. — Nie mogę teraz się poddać. Jestem bliska tego, by się obudził. Jestem tego pewna!
Westchnąłem przeciągle, pocierając skronie. Granger była najbardziej upartą osobą, jaką miałem nieszczęście poznać. Z jednej strony cieszył mnie fakt, że starała się doprowadzić Pottera do stanu używalności, a z drugiej byłem pewien, że przy kolejnych zabiegach zemdleje. Drugi omdlały Gryfon nie wchodził w grę.
— Bierz wszystko, czego potrzebujesz. Byle szybko, nie mam całego dnia —mruknąłem do niej, gdy weszliśmy do składziku. Theodor uśmiechnął się do Granger, na co przewróciłem oczami.
— Pomóc ci w czymś? — zapytał od razu, wchodząc za nią do pomieszczenia.
— Hmm… — Granger zarumieniła się i skinęła głową. — Mógłbyś mi powiedzieć, czy znajdę tutaj eliksiry przeciwzakrzepowe? Potrzebowałabym również coś, co umożliwi przepływ tlenu przez wszystkie komórki. Martwię się o niedotlenienie.
— Jasne, daj mi chwilę. Zaraz coś wyszukam.
Oparłem się o futrynę drzwi, obserwując ze znudzeniem, jak Theodor pomaga Granger nazbierać odpowiednich lekarstw. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że dogadywali się ze sobą zbyt swobodnie, gdyż w pewnym momencie Gryfonka obdarzyła Notta nieśmiałym, wdzięcznym uśmiechem, co on odwzajemnił. Widok ten mnie zaniepokoił. Mina Theodora była podejrzanie rozanielona, co mimo wszystko nie zdarzało mu się często.
— Twoje rączki są takie drobne — mruknął z wyraźnym niezadowoleniem Theodor, zwracając się do dziewczyny. —Nie przeniesiesz sama tego wszystkiego. Niech ten leniwy gbur ci pomoże.
Oboje spojrzeli na mnie, a w oczach Granger błysnęło coś na kształt rozbawienia, widząc moją zirytowaną minę. Podszedłem do nich nerwowo, wyrywając z rąk przyjaciela resztę lekarstw. Posłałem mu wrogie spojrzenie, wykrzywiając usta. Czy kiedyś wspominałem, że Theodor jest zbyt miękki i dobry?
— Draco, może powinieneś oddać Hermionę pod moją opiekę — zagaił z cwanym uśmiechem, puszczając oczko do dziewczyny. — Przydam się jej bardziej od ciebie.
Potrzebowałem chwili, by przyswoić słowa przyjaciela. Wgapiałem się w niego z niedowierzaniem, jakby właśnie oferował mi wypad na wakacje. Mój głos był lekko zachrypnięty, gdy w końcu udało mi się coś wykrztusić:
— Pojebało cię już do końca, Theodor? Nie ma mowy. Granger, wzięłaś wszystko?
Szatynka skinęła głową i niepewnie posłała Nottowi blady uśmiech, czerwieniąc się, na co wywróciłem oczami. Wyszliśmy bez słowa z jego gabinetu, idąc w ciszy przez korytarze. Musiałem przyznać, że w tym momencie ta cisza mnie drażniła. Po obrzydliwie mdlących scenach z Theodorem, Granger zrobiła się nieobecna.
— Nie spoufalaj się za bardzo z Nottem — burknąłem, przerywając ciszę. — To mój kumpel i nie chcę, by przez ciebie coś mu się stało. Theodor, jak już na pewno zauważyłaś, jest inny od reszty. Nie pozwolę, byś wykorzystała go do ucieczki, tylko dlatego, że naiwnie się za tobą ślini.
— Ale ja nie…
— Nie udawaj niewinnej, Granger — przerwałem jej. — Jeżeli coś mu się stanie, to tobie również. Może twoja śmierć choć odrobinę wynagrodziłaby mój ból po jego stracie.
— Musisz mieć doprawdy wysoki próg bólu, skoro uważasz, że moja śmierć wynagrodziłaby śmierć najlepszego przyjaciela — syknęła. — Bez obrazy, ale nie chciałabym być twoją przyjaciółką.
— Nie masz się o co martwić, Granger. Nigdy nią nie będziesz.
— Na moje szczęście — odwarknęła. Gdy krata celi otworzyła się, przeszła przez nią. Po chwili wahania odwróciła się z powrotem w moją stronę. — I wiesz co, Malfoy? Współczuję Theodorowi. Na jego miejscu już dawno wykopałabym cię ze swojego życia.

***

Mijały dni, a ja wciąż schodziłem do lochów z nadzieją, że Potter się obudził. Jego twarz nabrała intensywniejszych kolorów, serce biło normalnym rytmem, a oddech unormował się. Wszystko byłoby idealnie, lecz wciąż pozostawał jeden problem. Nie budził się. Minęło już sześć dni, odkąd Granger zaczęła leczenie, a ja coraz bardziej denerwowałem się brakiem efektów. Czułem, że powoli mój czas dobiega końca. Powrót Czarnego Pana mógł nastąpić w ciągu dnia, a może godziny. Jeżeli Potter nie otworzy do tego czasu oczu… bałem się myśleć o konsekwencjach.
Granger w pocie czoła zmieniała opatrunki, mieszała eliksiry, wlewając je do gardła Wybrańca. Co jakiś czas przemierzaliśmy wspólnie korytarze po składniki do gabinetu Theodora. Musiałem ignorować bieganie Notta za nią, lecz z satysfakcją zauważyłem, że Granger nie odwzajemnia już jego uśmiechów. Unikała również dłuższych, nieoficjalnych rozmów. Chyba to, co jej ostatnio powiedziałem, zadziałało.
— Malfoy! Malfoy, szybko! Pospiesz się! — krzyknęła Gryfonka, wyrywając mnie z zamyślenia. Klęczała przed ciałem Pottera i z przerażeniem wlewała w niego jakiś eliksir. Złotym Chłopcem wstrząsnął dreszcz, po czym zaczął kręcić się w konwulsjach po posadzce. Weasley podbiegł do nich i chwycił przyjaciela, próbując utrzymać w miejscu.
— Co jest? — syknąłem, wpatrując się w nich w osłupieniu.
— Biegnij po Theodora! Niech weźmie eliksiry przeciwbólowe, uspokajające, oraz obniżające czynności życiowe! Najmocniejsze jakie ma!
— O co tutaj chodzi, Granger?! Dlaczego obniżające…
— Nie teraz, Malfoy! Ruszaj się!
Odwróciłem się na pięcie, mknąc ile sił w nogach do gabinetu Theodora. W normalnej sytuacji nie pozwoliłbym sobie na to, by zwracała się do mnie w ten sposób, lecz z Potterem działo się coś niepokojącego. Nie mogłem pozwolić, by w tej chwili  po prostu umarł.
Po niecałych ośmiu minutach ponownie wpadłem do lochu, a zaraz za mną Theo. Dyszeliśmy ciężko, próbując złapać oddech. Theodor podszedł szybko do drżącego Pottera, wlewając do jego ust zawartość złotej buteleczki. Zaczął konsultować coś z Granger, na co zaczęła gorączkowo kiwać głową. Z jej oczu wypłynęły łzy.
Wszyscy zastygliśmy w bezruchu, obserwując Pottera. Granger i Theodor nie robili nic, co mnie niepokoiło. Szatynka zatkała usta drżącą dłonią, uciszając szloch, a mój przyjaciel nakazał gestem ręki puścić Pottera Weasleyowi. Myślałem, że to koniec, że nie ma już dla niego szans, gdy drgania ustały. Kruczowłosy poruszył dłonią, otwierając gwałtownie oczy i wciągając głośno powietrze.
— Harry! — zapłakała Granger, uśmiechając się. Wybraniec przekręcił delikatnie głowę, zerkając na nią z dezorientacją. — Nie podnoś się. Musisz pozwolić zregenerować się mięśniom.
— Hermiona? — wydyszał. — Co my tutaj, dlaczego...
— Jesteśmy w rezydencji Malfoyów, Harry... Nie pamiętasz nic?
— Pamiętam, ale miałem nadzieję, że to tylko zły sen...
— Niestety nie — pociągnęła nosem, ocierając łzy. — Musisz uzupełnić płyny. Nie możesz jeszcze jeść, więc podam ci eliksir, który dostarczy ci wszystkich potrzebnych składników.
Poczułem niesamowitą ulgę. Potter żył. Moje życie również zostało ocalone i miałem się tym cieszyć jeszcze przez długi czas.
Zerknąłem na zmęczoną Granger, podającą Potterowi kolejne eliksiry. Po jej policzkach wciąż skapywały łzy, lecz uśmiechała się. Wiedziałem, że ona również czuła ulgę. Była wykończona, lecz najwidoczniej jej to nie przeszkadzało.
— Daj, zrobię to. Powinnaś odpocząć. Ostatnie dni praktycznie nie sypiałaś — Theodor zabrał od niej butelkę, kończąc podawać ją Wybrańcowi.
— Dziękuję za pomoc — wyszeptała do niego. Nott złapał jej dłoń, ściskając delikatnie.
— Nie ma sprawy. Jakbyś czegoś potrzebowała, pomogę ci. Od teraz to ja mogę zająć się Harrym, lecz myślę, że poradzisz sobie znakomicie. W razie problemów, wiesz gdzie mnie szukać — puścił jej oczko i zwrócił się w moją stronę. — Idziemy, Draco? Hermiona zasługuje, by zostać sam na sam z przyjaciółmi.
Jego mina nie wyglądała na taką, która przyjmie sprzeciw. Zmarszczył brwi i wstał, niemal wynosząc mnie z lochu. Wykrzywiłem się ze złością, wyrywając się.
— Idę, puść mnie — sarknąłem, mierząc przyjaciela groźnym spojrzeniem. Nim wyszliśmy, zerknąłem na Gryfonkę. — Nie ciesz się za szybko, Granger. Przyjdę później zobaczyć, jak wygląda sytuacja.
— Optymizmem od ciebie nie wieje, stary — zadrwił Theo, gdy już przemierzaliśmy wspólnie korytarze.
— Nie znasz Pottera tak jak ja — mruknąłem niechętnie. — To, że się obudził, nie oznacza, że jest w stanie stanąć przed Czarnym Panem.
—To dlatego przez ostatnie dni chodziłeś z miną, jakbyś był już jedną nogą w grobie! Czarny Pan dał dla ciebie niezłe wytyczne, coś czuję.
— Żebyś wiedział. Zostało niewiele czasu…
— Bądź człowiekiem, Draco! — przerwał mi. —On jeszcze nie wrócił. Potter ma czas na rehabilitacje i powrót do sił. Nic nie wskórasz swoim zrzędzeniem. Poza tym, wydaje mi się, że Czarny Pan wykończy go ponownie.
— Podejrzewam, że właśnie taki jest jego plan.

***

Przez kolejne dni schodziłem na dół, doglądając Pottera. Z zadowoleniem obserwowałem wracające mu siły. Zaczął siadać, początku z grymasem bólu, lecz po trzech dniach był już w stanie nawet samodzielnie wstać. Przez cały ten czas rzucał w moją stronę złośliwości i agresywne spojrzenia, jednak byłem tak usatysfakcjonowany jego zdrowiem, że całkowicie go ignorowałem.
I gdy minęły równe dwa tygodnie od wyjazdu Czarnego Pana, byłem pewien, że Potter jest gotowy. Tego samego dnia, jakby przeznaczenie czuwało nade mną, ON powrócił. Nie minęła godzina od jego powrotu, a wszyscy poplecznicy dostali rozkaz, by zjawić się przed jego obliczem.
— Nadszedł czas — uśmiechnąłem się kpiąco do Gryfonów, gdy zszedłem do lochów. — Czarny Pan chce się z wami widzieć.

Cała trójka spojrzała po sobie z przerażeniem, lecz w mojej głowie także zapaliła się maleńka iskierka strachu. Musiałem być pewny siebie, po raz kolejny założyć na twarz maskę. Maskę uległości i beznamiętności.
Stanąłem przed jego obliczem, gotowy na to, co ma się wydarzyć.
Jeszcze wtedy nie wiedziałem, że w tym pokoju rozegra się kolejny horror...


3 komentarze:

  1. No i jestem pierwsza pod tym rozdziałem. ;D
    Rozdział naprawdę spoko, już o wieeeeele mniej brutalny, co mi się bardziej spodobało. Ogólnie taki całkiem przyjemny w porównaniu do poprzednich. W ogóle to lubię Notta. xD Serio, serio. Podobała mi się przedstawiona ta mini relacja między nim a Granger. ;)
    Tak więc czekam na kolejny rozdział. :D
    Ślę uściski i dużo weny życzę! <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Marzysz o autorskim szablonie głównym, jednak nie masz pomysłu jak go wykonać? Z pomocą Template School bardzo szybko nauczysz się kodowania i tworzenia grafik. Kto wie, może spodoba to ci się na tyle, że dołączysz do szabloniarni lub stworzysz własny blog graficzny? Grafikosfera na ciebie czeka!
    template-school.blogspot.com

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobry wieczór!
    Z przyjemnością informuję Cię o II edycji przedwojennego konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie”. Jeżeli chcesz podszkolić swoje pisarskie umiejętności, a przy okazji coś wygrać, ten konkurs jest właśnie dla Ciebie! Mimo że tematyka jest związana z dwudziestoleciem międzywojennym, można napisać opowiadanie w dowolnym klimacie oraz zarówno autorską opowieść, jak i fanfiction. Przewidziane są cenne nagrody, m.in. książki tematyczne, gazety, płyty CD, niespodzianki, ale przede wszystkim jest do wyboru dziesięć książek z różnych gatunków. Zapraszam Cię serdecznie do wzięcia udziału.
    https://przedwojenny-konkurs.blogspot.com/
    Zapraszam również do wzięcia udziału w zabawach, gdzie także można zgarnąć nagrody książkowe.
    https://przedwojenne-zabawy.blogspot.com/
    Pozdrawiam ciepło!
    Sovbedlly
    PS. Przepraszam za reklamę, jednak nie znalazłam innej zakładki.

    OdpowiedzUsuń