sobota, 9 czerwca 2018

Rozdział 1

Tak, zgadza się. Wygląda na to, że przede mną klęczał nikt inny, jak „Święta Trójca Hogwartu”. Harry Potter – Wybraniec, Złoty Chłopiec, Chłopiec Który Przeżył i nie wiem jakie jeszcze szlachetnie tytuły on tam posiada; Weasley – cholerny zdrajca krwi, tego śmiecia nie ma potrzeby dłużej przedstawiać, oraz szlama Granger.  Najgorsza ze wszystkich szlam. Moim zdaniem, to właśnie jej krew była najbrudniejsza. Granger od zawsze była najbardziej znienawidzoną przeze mnie Gryfonką. Przemądrzała i wkurzająca ulubienica nauczycieli, będąca w wiecznym cieniu sławnego Harry’ego Pottera.
W tym momencie jednak poczułem nad nimi niesamowitą władzę. To oni klęczeli w żałosnym stanie przed moimi stopami. Miałem ochotę głośno prychnąć, widząc ich przerażone miny. Nieuchwytni, zawsze unikający najgorszego. Nawet nie zdawali sobie sprawy, ile satysfakcji przyniósł mi ich obrzydliwy widok w tym miejscu. Pierwszy raz to nie oni górowali. W końcu to ja byłem ponad nimi i muszę przyznać, że czuję się z tym niebywale dobrze.
— Draco! — do rzeczywistości przywrócił mnie podniecony głos Czarnego Pana. Spojrzałem na jego bladą twarz niepewnie. Wiedziałem, że on również czuje satysfakcję. Od miesięcy próbował zlokalizować swojego wroga, a tutaj proszę. Potter sam pojawił się w progu jego drzwi. W tym momencie jednak to ode mnie zależało, co się stanie z Gryfonami. Miałem władzę i zamierzałem to wykorzystać. Zemsta potrafi być niebywale słodka. — Czy to Potter? To on, prawda?!
Moje spojrzenie przeskoczyło ponownie na trójkę klęczących ludzi. Oni również wbili we mnie spojrzenia, przez co zawahałem się. Coś niebezpiecznie skręciło mnie w żołądku. Ta krótka chwila wystarczyła. Za moje następne słowa miałem przeklinać siebie wiekami.
— Ja... nie wiem.
Momentalnie ogarnęła mnie wściekłość na samego siebie. Dlaczego to powiedziałem?! Słowa wypłynęły samodzielnie z moich ust, nim zdążyłem je powstrzymać. Przecież dobrze wiem, kim są. Nie, nie miałem ani grama wątpliwości. Znienawidzone spojrzenie Weasleya, które gdyby zapewne mogło, przeszyłoby mnie w tej chwili śmiercionośnymi sztyletami; brzydzące się moim widokiem ślepia Pottera i błagalne, brązowe oczy Granger, całe we łzach. Znałem wszystkie trzy pary oczu bardzo dobrze. Ich widok budził we mnie szkolne wspomnienia. Już od pierwszej klasy miałem wiele okazji, by wpatrywać się w nie z równie ogromną nienawiścią.
— Jak to „nie wiesz”?! —wrzasnęła ciotka Bellatriks. Potrząsnęła moim ramieniem, boleśnie wbijając w nie swoje pazury. Moja twarz automatycznie skrzywiła się w nieznacznym grymasie. Ta kobieta potrafiła być naprawdę irytująca, ale nie śmiałem nawet warknąć w jej stronę. W końcu była ulubienicą Czarnego Pana. — Przed chwilą mówiłeś...
— Wiem, co mówiłem — przerwałem ciotce ze złością, wyszarpując się z uścisku jej dłoni. Rzuciłem jej niechętne spojrzenie, po czym ponownie zerknąłem na klęczących ludzi. — Ale teraz nie jestem pewien. Co im się stało?
Zaskoczone i niedowierzające spojrzenie Pottera mnie ucieszyło. Wciąż trzymałem ich w garści. Jeden fałszywy ruch, czy chociażby nieodpowiednie słowo sprawi, że cała trójka padnie martwa w ułamku sekundy.  Bez zbędnych ceregieli zdradzę ich tożsamość. Teraz zegar tykał, a nikt nie był pewien dalszego biegu wydarzeń. Nie wiem jaki był powód tej gry. Przecież prędzej czy później i tak wszyscy ich rozpoznają.
W tej chwili ich twarze były nienaturalnie opuchnięte i pokryte bąblami, co utrudniało identyfikację.  Ktoś, kto nie znał ich tak dobrze jak ja, nie miał szans, by ich rozpoznać. Dla mnie to nie był jednak problem. Rude włosy Weasleya, szopę na głowie Granger i tą okropną bliznę na czole Pottera rozpoznałbym wszędzie.
— Zapewne jakieś paskudne zaklęcie. To pewnie wina tej szlamy. Mała szmata próbowała okłamać szmalcowników, że jest czarownicą półkrwi! Takie śmieci jak ona nie powinny trzymać nawet różdżki w ręce! No dalej, dziecinko! Powiedz nam grzecznie, to ty jesteś Granger, prawda?! Dziwka Pottera!
Bellatriks ruszyła w kierunku dziewczyny z obłąkanym uśmiechem. Widziałem w jej oczach błysk morderczego pożądania, kiedy wyciągnęła rękę w stronę głowy Granger. Już prawie zaciskała palce na brązowych włosach, lecz spokojny głos Czarnego Pana natychmiastowo ją powstrzymał.
— Wystarczy, Bellatriks. Trochę szacunku dla naszych gości.
   Ciotka jak oparzona odskoczyła od dziewczyny, upadając na kolana przed stopami Lorda Voldemorta. Spojrzała na niego skruszona, prawdopodobnie czekając na karę. Gdy Czarny Pan machnął dłonią, uśmiechnęła się z uwielbieniem i ulgą.  Ten widok obrzydził mnie, ale nawet się nie skrzywiłem. Zawsze zachowywała się niczym wierny piesek, który tylko czeka, aż jego pan pogłaszcze go po głowie. Mój wzrok przeskoczył na naszego Lorda z zaciekawieniem. Nie bez powodu kazał jej przestać. Co nim więc kierowało?
— Mam się nimi zająć, Panie? — zza naszych pleców rozległ się cichy szept. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że ktoś jeszcze jest w pomieszczeniu. W cieniu przy kominku stał Greyback i wpatrywał się wygłodniałym wzrokiem w naszych gości.
Po plecach przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Nienawidziłem go. Nie należał do grona śmierciożerców, a mimo to, cały czas przebywał w moim domu, trzymając się blisko Czarnego Pana. Wiedziałem, że nasz Pan mu ufa. W końcu miał po swojej stronie przywódcę wilkołaków, co dawało mu wiele możliwości.
Fenrir jest brutalny i lubuje się w krwawej przemocy. Jego ulubionym zajęciem jest rozszarpywanie w bestialski sposób gardeł, a także innych części ciała. Szczególnie dzieci i niemowląt. Tak, ten potwór uwielbia delikatne ciałka niemowlaków. Na moje nieszczęście miałem okazję zobaczyć pokaz jego umiejętności na własne oczy. Nie wspominam tego najlepiej. Do teraz męczą mnie odruchy wymiotne na samą myśl o tym, co się wydarzyło.
Wilkołak wbija ostro zakończone pazury w najdelikatniejszy punkt na ciele, a następnie szarpie nimi lekko w górę, rozrywając na strzępy całą skórę. Szczerzy się wtedy radośnie, dopóki płacz nie ustaje, a oddech nie zamiera. Po spotkaniu drobnego ciałka z jego szponami, na podłodze pokoju egzekucyjnego walają się przeróżne wnętrzności, które później ze smakiem zjada. To zawsze jemu przypisywana jest okrutna robota. Czarny Pan uwielbia rozrywkę tego pokroju, więc Greyback spełnia jego wymagania. 
— Nie dzisiaj, Greyback. Do jutra czar zejdzie, a wtedy przekonamy się kim są nasi goście. Draco, odprowadź ich do celi.
Szkarłat oczu Lorda Voldemorta zwrócił się w moją stronę, przez co mimowolnie się wzdrygnąłem. Przytaknąłem nerwowo głową i pokłoniłem się w geście szacunku. Mimo, iż nie miałem ochoty na bliższe spotkanie z Gryfonami, nie miałem wyboru. Odrobinę przerażony talentem do ucieczki Pottera, wyciągnąłem przed siebie różdżkę i wycelowałem we więźniów.
— Wstawać, śmiecie. Idziemy do nowego domu.
Nikt z trójki Gryfonów nie ruszył się, a wręcz przeciwnie — spojrzeli na mnie z nienawiścią. Zirytowało mnie to, gdyż zauważyłem kątem oka triumfalny i rozbawiony uśmiech Czarnego Pana. Stojący za nim Greyback również wyszczerzył kły. Głupi kundel. Nie mogłem sobie pozwolić na takie poniżenie oraz nieposłuszeństwo.
— Chyba nasi goście nie przepadają za tobą, Draco – zacmokał Lord Voldemort wesoło. Jego krwiste spojrzenie wyrażało wyższość i pewność siebie. — Zaraz coś na to zaradzimy… Crucio!
               Czerwony promień pomknął bez ostrzeżenia w stronę Granger, uderzając w nią z ogromną siłą. Dziewczyna zawyła z bólu i zaczęła skręcać się w konwulsjach po podłodze. Spod przymkniętych powiek pociekły strużkami łzy, a z gardła wydarł się głośny krzyk, który aż zmroził moje ciało.
Czarny Pan roześmiał się głośno, po czym opuścił różdżkę. To był tak niespodziewany atak, że nikt z nas nawet nie zdążył zarejestrować ruchu bladej dłoni. Byłem pod wrażeniem jego magicznych zdolności. Jednym, leniwym ruchem nadgarstka potrafił zniszczyć ludzkie istnienie.
Z satysfakcją spostrzegłem, że Potter wraz z Weasleyem byli blisko tego, by zdradzić imię Granger. Najwidoczniej coś w ostatniej chwili ich powstrzymało, gdyż złapali ją za ramiona przerażeni. Gryfonka wtuliła się w nich, cicho szlochając. No cóż, oszczędziliby sobie tego, gdyby wstali, gdy grzecznie prosiłem.
— Nie słyszeliście, co powiedział Draco? — wysyczał Mistrz, obserwując z zadowoleniem, jak Gryfoni chowają między sobą roztrzęsioną dziewczynę. Swoją drogą nie chciałbym być na jej miejscu. Dobrze znam ból, który towarzyszy zaklęciom Czarnego Pana. — Wasze matki nie nauczyły was zasad grzeczności? Może ja powinienem to zrobić?
Złota Trójca dźwignęła się z posadzki, podtrzymując się wzajemnie. Szarpnąłem ramię stojącego najbliżej Weasleya i popchnąłem w kierunku wyjścia z pomieszczenia. Wycelowałem w nich różdżką, nie spuszczając z ich pleców bacznego spojrzenia. Mimo, iż tylko ja posiadałem różdżkę, wolałem zachować ostrożność. Wyczarowałem więc na wszelki wypadek na ich nadgarstkach magiczne więzy. Może nie grzeszyli rozumem, ale za to ich nadpobudliwość była zbyt pewna. 
— Ruszać się! Szybciej! — sarknąłem, wychodząc z salonu. Gdy znaleźliśmy się sam na sam, poczułem jak moje ciało ogarnia wyraźniejszy spokój. Schodziliśmy stromymi schodami w kierunku lochów, gdzie mogłem się swobodnie do nich odezwać, nie obawiając się, że ktoś nas usłyszy. — Proszę, proszę, kto by się spodziewał? Baranie stadko złapane po roku czasu przez szmalcowników! Nie spodziewałem się, że doczekam tego dnia. Cóż więc się stało, że Harry Potter i jego banda zaszczyciła progi mojej rezydencji? Miałem nadzieję, że gdzieś zdechliście, gdy uciekliście niczym tchórze.
— Twoje niedoczekanie, zapluty śmierciożerco — wycedził Weasley przez zaciśnięte zęby. Poczułem, jak nerwowo się poruszył, ale więzy na jego nadgarstkach udaremniły mu gwałtowniejszy ruch. — To ja się dziwię, że Voldemort trzyma taką tchórzliwą szumowinę jak ty w swoich szeregach. Do czego mu jesteś potrzebny? Gotujesz czy może sprzątasz?
Prychnąłem cicho, a kącik moich ust uniósł się nieznacznie. Nie miałem zamiaru pozwolić obrażać się komuś takiemu jak brudas Weasley. Od lat nie reprezentował sobą niczego innego, niż tarzanie w szlamie. Nie minęła więc sekunda, a chwyciłem go gwałtownie za włosy i w iście drakoński sposób wbiłem końcówkę różdżki w jego szyję. Z triumfem usłyszałem zbolały syk, wydobywający się z jego gardła. Granger idąca obok pisnęła cicho.
— Jeszcze jedno słowo, a szepnę Czarnemu Panu, kim jesteście. Poproszę jednak, abym to właśnie ja mógł w brutalny sposób cię wykończyć, Weasley. Będę z radością obserwował, jak tarzasz się przed moimi nogami i liżesz je, abym oszczędził ci cierpienia. A ja wtedy zasadzę ci kopa prosto w twoją brzydką mordę, abyś mnie niczym przypadkiem nie zaraził.
— To dlaczego nas nie wydałeś, skoro wiedziałeś, że to my? Przecież miałeś do tego okazję — wysapał pomimo bólu Rudzielec. Kącik moich ust ponownie się uniósł, gdy wbiłem różdżkę mocniej, okręcając nią w palcach. Wieprzlej zacisnął zęby, walcząc z bólem, a ja upajałem się tym. Od dawna nie miałem tak cudownego widoku.
— Nie wiesz? — zapytałem drwiąco. — Nie miałbym żadnej przyjemności widząc cię martwym z opuchniętą gębą. Jutrzejszego dnia będzie ciekawiej, prawda? Zobaczymy, czy będziesz szczekał tak głośno, po całej nocy czekania na śmierć. Nie masz pojęcia z jaką uciechą będę obserwował twój koniec. Jak znikasz z tego świata, a nikt nawet nie zapłacze. Ale nie martw się, i tak nic do niego nie wniosłeś prócz całego śmietnika wokół siebie i twojej brudnej rodzinki.
Roześmiałem się głośno i wepchnąłem ich bezlitośnie do ciasnej celi, zabezpieczając pomieszczenie zaklęciami. Nie mogłem pozwolić, by znaleźli sposób na ucieczkę. Czarny Pan zamordowałby mnie na miejscu, nie dając nawet szansy na wytłumaczenie. Zanim wyszedłem, posłałem im  pełne obrzydzenia i niechęci spojrzenie. Pozostawiłem ich również w całkowitej ciemności. Nie byłem na tyle dobry, by zostawić chociażby mały promyczek światła.
Wspinając się po schodach, usłyszałem cichy szloch. Momentalnie zatrzymałem się w pół kroku, nasłuchując. Byłem pewien, że to Granger. Coś jakby drgnęło niespokojnie w moim sercu, ale szybko zignorowałem dziwne uczucie. Prychnąłem natomiast z irytacją. Nie ona pierwsza i nie ostatnia ryczała w tych lochach. Mury tych celi posiadały w sobie więcej bólu i łez, niż mogła się tego spodziewać.

***

Po powrocie do swojej komnaty, miałem mieszane uczucia. Dopiero teraz, gdy znalazłem się w jedynym z bezpieczniejszych pomieszczeń tej rezydencji, poczułem spływające po mnie strumykiem emocje. Nie, w żadnym razie nie było to poczucie winy. Cieszyłem się ze złapania tych kretynów. Potter w końcu powinien zasłużyć na karę. Nienawidziłem wszystkich Gryfonów, a tych w szczególności. Byli moimi wrogami od lat, ale… no właśnie. Dlaczego zawsze znajdzie się jakieś „ale”? Przy każdym znajomym z Hogwartu czułem nieprzyjemne, dziwne uczucie. Czy był to żal? Może miałem głęboko w sobie zakopaną nadzieję, że Potter w końcu ruszy dupę i to wszystko zakończy? Teraz już wiem, że nie potrafiłby. Nikt nie jest potężniejszy od Czarnego Pana. Nawet sławetny Dumbledore poległ. To nigdy nie miało się skończyć.

***

Noc nie należała do najprzyjemniejszych. Nie mogłem zasnąć, kręcąc się po całym łóżku, szukając sobie miejsca. Nie wiedziałem dlaczego, ale obecność znienawidzonej trójki Gryfonów w moim domu nie pozwoliła na spokojny sen. Gdy w końcu się udało, męczyły mnie nocne mary, gdzie uciekli z celi i zaatakowali nas we śnie. Zdawałem sobie sprawę, że są nieobliczalni, co nie ułatwiało opadnięcia w ramiona Morfeusza. W końcu jednak, po wielu pobudkach, nadszedł upragniony ranek. Wstałem ociężale i ubrałem się, schodząc niewyspany na śniadanie do mniejszego salonu mojej rezydencji. Miniona noc odbijała się na moim samopoczuciu i humorze, a także zmęczonym wyglądzie. Przeszukałem szybko spojrzeniem miejsca przy stole i usiadłem obok Notta, zabierając się za coś, co miało przypominać śniadanie. Mimo, iż jako śmierciożercy żyjemy w dość dobrych warunkach, to królewsko jada tylko Czarny Pan.
— Siema, stary. Dobrze cię widzieć żywego — ożywił się na mój widok Theodor i wyszczerzył się. Jego czarna grzywka opadła na niebieskie oczy, gdy nachylił się w moją stronę z ekscytacją, która mnie zaniepokoiła. — Chodzą plotki, że podobno w lochach przetrzymywany jest Potter. To naprawdę on?
Wzruszyłem ramionami, a następnie przewróciłem oczami, wzdychając. Theodor był bardzo ciekawski i... nieostrożny. Naiwny, wesoły Nott tak naprawdę był zmuszony, aby służyć Czarnemu Panu. Tak jak większość popleczników, tyle, że pokazywał to o wiele bardziej otwarcie. Theo był moim kumplem i mimo wszystko bałem się, że za tą śmiałość w końcu odbiorą mu życie. Zupełnie jak Zabiniemu…
— Prawdopodobnie tak. Dzisiaj się okaże. Jeżeli tak, to za pewne długo nie pożyje.
— Myślisz, że… — zawahał się — no wiesz... uwolni się i... pomoże nam? Może moglibyśmy...
— Zamknij się, Nott — syknąłem i rozejrzałem się wokoło, upewniając, że nikt tego nie słyszał. Spojrzałem na przyjaciela z wściekłością. — Pojebało cię? Przestań pierdolić takie głupoty, bo w końcu cię zabiją. Źle ci tutaj? Dostajesz żreć, masz gdzie spać i jesteś bezpieczny. Nie siedzisz w zapchlonym lochu, ani nie odrywają ci nóg od dupy. Powinieneś być wdzięczny Czarnemu Panu.
— Ta, bezpieczny — prychnął Theodor i skrzywił się. — Jeżeli ja nie wykonam rozkazu i nie zabiję kogoś, to oni zabiją mnie. Czuję się cholernie bezpieczny. Nie mów, Draco, że tobie to odpowiada. A może zrobiłeś się już tak bezduszny, jak twoja walnięta ciotka? Idziesz śladami rodzinki, co?
— Po prostu dbam o swoje życie. Mam tylko jedno —warknąłem. Czasami rozmowa z przyjacielem doprowadzała mnie do szału. — Tobie też bym radził, bo jeżeli będę musiał cię chronić, to tego nie zrobię.
Nott otworzył usta, aby coś odpowiedzieć, ale równie szybko je zamknął. Do salonu wkroczył, powiewając czarną peleryną, Lord Voldemort. Na jego widok wszyscy obecni gwałtownie wstali z miejsc, kłaniając się nisko. Nasz Mistrz spojrzał po swoich poplecznikach w zastanowieniu. Próbowałem wyczytać z jego twarzy jakim humorem dzisiaj dysponował, ale nie potrafiłem. Od czasu do czasu, gdy był niezadowolony, wybierał wybiórczo ofiarę, którą dla poprawy humoru torturował. Ostatnio biedny Amycus stracił połowę zębów i trzy palce. Z każdej dłoni. Czarny Pan osobiście najpierw odrywał jego paznokcie, a potem zdzierał z palców skórę. Teraz jednak szkarłatne spojrzenie mężczyzny było wlepione we mnie, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech. Poruszyłem się niespokojnie, czując zimny pot na plecach.
— Draco! — syknął i skinął ręką. — Dobrze, że już jesteś. Sprowadź więźniów do głównego salonu. Czas przekonać się kim są.
— Tak jest, panie — pokłoniłem się z szacunkiem, słysząc ciche prychnięcie Theodora stojącego obok. Spoglądał na mnie z niezadowoloną miną, ale zignorowałem go. Dobrze wiem, co sobie myślał. Uważał, że się boję, że jestem za słaby, by się sprzeciwić. Może miał rację? Może faktycznie tak było?
Nieomal od razu ruszyłem do wyjścia. Gdy zostałem sam, ciężko odetchnąłem. Nie mam pojęcia dlaczego to ja muszę uganiać się za tymi przeklętymi Gryfonami. Nie mam ochoty z nimi przebywać, czy nawet patrzeć na nich. Obawiam się, że ponownie mogę poczuć coś na kształt współczucia. Nie mogę jednak odmówić rozkazu. Powoli przywykam, że dostaję te najmniej przyjemne.
Zszedłem zrezygnowany do lochów i otworzyłem z niechęcią kraty celi. Widok, który się przede mną rozgrywał, obrzydził mnie. Głośnie, nieplanowane prychnięcie wypłynęło z mojego gardła, nim zdążyłem je powstrzymać. W kącie lochu siedzieli Gryfoni. Każdy z nich przybrał już swój normalny wygląd, ale to nie to wzbudziło we mnie ową reakcję. Potter i Weasley wtulali się w zapłakaną szlamę, głaszcząc ją po włosach i ramionach. Granger miała podpuchnięte oczy, zapewne od całonocnego płaczu. Jej blade, suche wargi drżały na równi z ciałem, które co rusz wzdrygało się w przypływach szlochu.
Osobiście nie tknął bym Granger kijem przez szmatę, ale coś jeszcze bardziej w tym momencie mnie zniesmaczyło. Przyglądając się im, nie mogłem uwierzyć, że to naprawdę oni. Mizerni, brudni, pokaleczeni. Ich twarze opadły, ledwo przypominając siebie sprzed roku. Mimo, że czar, prawdopodobnie żądlący, z nich zszedł, to nadal ciężko w nich było rozpoznać Gryfonów. Tylko wyraz oczu — mimo, że zmęczony, nie zmienił się.
— Wstawać. Mój Pan chce się z wami widzieć — warknąłem, zwracając na siebie ich uwagę. Niechętnie wszedłem głębiej do klitki, obserwując, jak odwracają głowy w moją stronę. Ich oczy wyrażały niewiele emocji. Rozpoznałem jednak te najbardziej wyraźne. Obrzydzenie i agresja. Miałem złe przeczucia, że od samego rana będzie zabawnie. W końcu mowa była o Potterze i jego ckliwym stadku.
— Nigdzie się nie wybieramy — usłyszałem w odpowiedzi buntowniczy głos Weasleya. Westchnąłem ciężko i przewróciłem oczami. Przecież oczywistym było, że będą sprawiać problemy. Czego oczekiwałem? Że wstaną grzecznie i pójdą na pewną śmierć?
— Oczywiście, Weasley. Na pewno to ty mnie powstrzymasz — uśmiechnąłem się drwiąco i zrobiłem krok do przodu. Wieprzlej to kretyn. Niby najgłupszy, najbiedniejszy i najgorszy z nich wszystkich, a najbardziej pyskaty i rzucający się do silniejszych od siebie. — Pospieszcie się, albo wyciągnę was siłą. Tylko uważajcie, komuś może stać się krzywda.
Zrobiłem jeszcze kilka kroków i dla potwierdzenia swoich słów, wyjąłem z kieszeni szaty różdżkę, mierząc nią w Gryfonów.
— Tylko spróbuj, tchórzu!
Weasley podniósł się impulsywnie z podłogi, spoglądając wyzywająco w moje oczy. Przez kilka sekund mierzyliśmy się wściekle. Żaden z nas nie miał zamiaru odpuścić. To była nasza prywatna walka.
Szlag.
No cóż, nie mam wyboru. Nie pokażę przecież królowi smrodu, że w jakikolwiek sposób się go boję. Wycelowałem więc różdżkę w znienawidzoną twarz Wieprzleja, nie spuszczając z niego wzroku. Nie zawahałem się nawet przez sekundę. Rozbłysło żółte światło, a rudzielec chwycił się z sykiem za rozcięty policzek. Po jego twarzy popłynęło kilka strumyków ciemnej krwi, mocząc koszulkę. Zaklęcie okazało się jednak mocniejsze, niż zamierzałem. Rana była tak głęboka, że dostrzegłem kawałek mięsa. Nienawiść do niego była tak ogromna, że nie do końca zapanowałem nad sobą. Może jednak to nauczy go odrobinę szacunku.
— Jeszcze ktoś ma coś do powiedzenia?! — krzyknąłem lekko drgającym ze zdenerwowania głosem. Odkąd zostałem przydzielony do grona śmierciożerców, musiałem nauczyć się opanowania. Długo pracowałem nad tym, by nie dać ponieść się emocjom, a tymczasem ktoś taki jak Weasley wyprowadził mnie z równowagi w ciągu kilku sekund.
— Wcale mnie nie przekonałeś, Malfoy... — kontynuował prowokacyjnie rudy, zaciskając z wściekłością pięści. Łapczywie wciągał powietrze, ledwo stojąc na nogach, a mimo to, nie poddał się.
Wycelowałem w niego ponownie, czując narastającą wściekłość. Reszta mojej maski opanowania oderwała się od twarzy, opadając gdzieś w nicość. Jeżeli będzie trzeba, to doprowadzę pod oblicze Czarnego Pana krwawą plamę w postaci Weasleya, ale przyprowadzę.
— Wystarczy.
Równocześnie z Weasleyem spojrzeliśmy w kierunku Granger zaskoczeni. Miała głowę opuszczoną, wpatrując się uparcie w podłogę. Pięści zacisnęła tak mocno, że zbielały jej knykcie. Wciąż się trzęsła, ale nie słyszałem już szlochu. Obserwowałem zahipnotyzowany, jak wstaje z posadzki i podchodzi do mnie spokojnym krokiem, ignorując próbujących zatrzymać ją przyjaciół. Jej bliskość przeraziła mnie. Nie wiem dlaczego, ale gdy zaczęła mówić, przeszły mnie dreszcze. Musiałem wytężyć swój zmysł słuchu. Jej głos był cichy, ale ostry.
— Gratuluję, Malfoy. Pokazałeś, że masz władzę. W końcu w swoim żywiole, prawda? Nie. Nie odpowiadaj — spojrzała w moje oczy z taką nienawiścią, że przeszły mnie po plecach kolejne dreszcze. — Nie chcę cię słuchać. Jeżeli z tobą pójdziemy, nie zaatakujesz ponownie?
Moje spojrzenie mogło w tej chwili wyrażać dezorientację. Odkąd sięgam pamięcią, Granger zawsze była wyszczekana. Prowadziłem z nią wiele słownych wojen w czasach Hogwartu. Nigdy nie odpuszczała i zacięcie próbowała pokazać, że jest silniejsza ode mnie. Jej oczy ciskały wówczas we mnie iskierki złości, pałające niechęcią w stronę mojej osoby. Teraz nie doszukuję się w jej oczach nic. Tylko pustkę. Nie bała się mnie. Gardziła mną. Nie wypatrzyłem nawet w brązowych oczach cienia niemego błagania czy prośby. Była pewna siebie. Pewna tego, że chce obronić to, co dla niej najważniejsze. Przyjaciół. Czy ten rok nie złamał jej cholernej gryfońskiej naiwności i odwagi? Jak wiele potrzeba, aby zniszczyć w niej wiarę i nadzieję we wszystko?
— Mądry ruch, szlamo — syknąłem, gdy tylko otrząsnąłem się z szoku, jaki we mnie wywołała. — Jeżeli żadne z was nie będzie robiło problemów, dotrzecie pod oblicze Czarnego Pana bezpieczni. Reszty nie mogę obiecać.
Wygiąłem usta w porozumiewawczym, podłym uśmiechu, mając nadzieję na gwałtowniejszą reakcję. Zawiodłem się jednak. Granger spojrzała na mnie jak na robaka i skinęła sztywno głową, przenosząc wzrok na swoich towarzyszy. Wyglądali, jakby kontaktowali się ze sobą bez słów. Minęła zaledwie chwila, a ponownie jej brązowe oczy zawiesiły się na mojej twarzy.
—Prowadź, Malfoy.
— Nie rozkazuj mi, głupia szlamo — warknąłem, przepuszczając ich w drzwiach. Czułem, że to jeszcze nie koniec dzisiejszych rozrywek.

Droga do salonu wydawała się ciągnąć wieczność. Nie wiedziałem czego oczekiwać. Szedłem za Gryfonami z różdżką w pogotowiu, przyglądając się podejrzliwym wzrokiem ich plecom. Nie pasowało mi coś w ich zachowaniu. Wszystko za łatwo i za spokojnie szło. To podejrzane, że ani Potter, ani Weasley nie próbowali żadnych sztuczek z ucieczką czy masowym atakiem na mnie. Co dziwniejsze, nie odezwali się słowem. Żadnego bohaterskiego czynu godnego Harry’ego Pottera? Czułem się wręcz zawiedziony, lecz to dawało mi podstawy, by być czujnym.
Po kilku minutach w końcu stanęliśmy przed ogromnymi wrotami. Kątem oka zauważyłem, jak Granger łapie swoich przyjaciół za ręce w pocieszającym geście. Parsknąłem cicho, kręcąc z niedowierzaniem głową. Tym razem magia miłości i przyjaźni nie zadziała. Kiedyś stojąca przede mną trójka była odważna, gotowa na poświęcenie dla dobra ogółu. Dzisiaj mierzą się ze śmiercią, trzymając kurczowo swoich dłoni i drżąc ze strachu przed tym, co ich czeka. Mimo wszystko, odrobinę im współczułem. Wiedziałem, że Lord Voldemort nie potraktuje ich łagodnie. Nie ich. Kto by pomyślał, że kiedyś zobaczę śmierć Złotej Trójki na własne oczy.
— Powodzenia. Może jak go nie zdenerwujecie, to wasza śmierć nie będzie tak drastyczna.
Granger wzdrygnęła się na moje słowa, na co rudzielec objął ją pocieszająco ramieniem, a Potter mocniej ścisnął jej dłoń. Na moje usta natomiast wpłynął kolejny kpiący uśmiech.
— Zamknij mordę, Malfoy. Jeżeli mam umrzeć, to przynajmniej nie chcę cię ani widzieć, ani słyszeć — sarknął w moją stronę Weasley, ale głos mu lekko zadrżał, co niezmiernie mnie ucieszyło.
— Uwierz mi, Weasley. Sprawię, że moja twarz będzie ostatnim, co zobaczysz. A teraz koniec pierdolenia, wchodzić!
Tym razem już nie usłyszałem żadnego sprzeciwu czy nawet najdrobniejszego piśnięcia. Byli gotowi na spotkanie ze śmiercią we własnej osobie. Jeżeli na to można być kiedykolwiek gotowym. Pchnąłem mocno drzwi prowadzące do salonu i wprowadziłem więźniów do środka, nie siląc się na delikatność.
— Przyprowadziłem ich, Panie — ukłoniłem się nisko, starając się nie patrzeć w szkarłatne ślepia Mistrza.
— Długo ci to zeszło — warknął, ale jego głos się zmienił, gdy tylko spostrzegł Pottera. — Świetna robota, Draco. Cudowna. Usiądź obok Yaxleya i podziwiaj. Dzisiaj mamy bardzo interesujących gości.
Oczy Czarnego Pana nie odrywały się od więźniów. Błyszczały okrutnym blaskiem, jakby nie mogąc się nacieszyć ich widokiem. Wiedziałem, że to zły omen. Jego wargi wygięły się w zadowolonym uśmiechu, gdy podszedł do Pottera, nachylając się w jego stronę.
— Tak jak podejrzewałem. Zaklęcie żądlące zeszło, a nasi goście okazali się być tym, kim sądziliśmy, że są. Cieszę się, Harry, że w końcu do mnie przyszedłeś. Stęskniłem się za tobą.
Lord Voldemort wybuchł głośnym śmiechem, przyprawiającym kropelki potu na karku. Był przerażający, pełny okrucieństwa. Jego wężowe oczy natomiast płonęły z podniecenia i chęci mordu jednocześnie. Tak długo czekał na tę chwilę. Po całym salonie przemknął zgodny śmiech wszystkich śmierciożerców, którzy aż drgali z ekscytacji na to, co ma się wydarzyć.
— Gdzie się ukrywałeś przez cały ten czas? Dobrze wiedziałeś, że przede mną nie ma ucieczki, Harry. Dlaczego kazałeś mi tak długo na siebie czekać? — kontynuował, gdy fala śmiechu ucichła.
Zauważyłem, że większość popleczników uśmiecha się pod nosem i cicho chichocze z zachwytu. Czarny Pan jednak trzymał rękę wysoko w górze, aby mu nie przeszkadzano. Nie widziałem go takim od dawna.
— Odebrało ci mowę, Potter? — warknął, gdy Wybraniec nie odpowiedział na zadane pytanie, tylko wpatrywał się w swojego przeciwnika z nienawiścią. — Boisz się mnie, Harry? Przecież jesteśmy niczym rodzina. Krew z mojej krwi.
— Nigdy nie będziemy rodziną. Szukałem sposobu, żeby cię zniszczyć, Riddle. Jesteś już jedną nogą w grobie — wysyczał w końcu Potter.
Spojrzałem na niego z mieszaniną podziwu, ale jednocześnie strachu. Odważny, lecz głupi krok. Tak, to zdecydowanie było godne Harry’ego Pottera. Nie zdawał sobie sprawy do kogo przemawia. Jego głos ociekał jadem i pomimo zmizerniałej, szarej twarzy, na jej obliczu malowała się nienawiść tak ogromna, że przeszedł mnie dreszcz. Z jeszcze większym strachem spojrzałem na swojego pana. Mężczyzna roześmiał się, a wszyscy obecni oprócz Gryfonów, mnie i Notta siedzącego po mojej drugiej stronie, zawtórowali mu.
— Łżesz, Potter. Uciekłeś, uciekłeś jak tchórz. Bałeś się spotkania ze mną! Bałeś się śmierci! Pozwoliłeś, aby twoi nic nie warci przyjaciele ginęli za ciebie. Chyba nie chciałbyś im się teraz pokazać, co Harry?
Potter drgnął, jakby ugodziło go to, co powiedział Czarny Pan. Po chwili zmrużył zielone oczy, które zabłysnęły niebezpiecznie. Z jego ust rozległo się głośne, nerwowe warknięcie.
— Nie boję się śmierci. Pragnę twojej.
Uśmiech momentalnie spełzł z twarzy mężczyzny podobnego do węża, a na jego miejsce wkradł się ledwie widoczny cień strachu. Obserwował Wybrańca, prawdopodobnie próbując wedrzeć się do środka jego umysłu. Widziałem, jak gama emocji zmienia się gwałtownie na jego twarzy. Teraz królowała na niej wściekłość i ledwie widoczne przerażenie. Szybko zastąpiła je maska opanowania. Byłem pewien, że nie chciał po sobie pokazać, że mógł przestraszyć się kogoś takiego jak Potter.
— Tak? A co takiego wymyśliłeś? — zapytał chłodno, zmuszając się do krzywego uśmiechu.
— Nigdy ci nie powiem. Choćbyś miał mnie torturować tu i teraz.
Jego odwaga mi nie zaimponowała, o nie. Potter sam siebie skazywał na samobójstwo. To miejsce nie czekało na odwagę, tylko na uległość. Gryfon jest skończonym kretynem. Czarny Pan nie odpuści mu tak łatwo. Spróbował podważyć jego autorytet przy wszystkich poplecznikach, którzy w  tej chwili zamarli, wpatrując się w swojego Pana z oczekiwaniem. Lord Voldemort tylko spojrzał na Pottera rozbawiony, po czym przeniósł wzrok na nas.
— Słyszeliście, przyjaciele? Chłopak pragnie tortur! Jestem wspaniałomyślny i uczynny, Harry. Dostaniesz to, czego chcesz. Nazwijmy to takim… prezentem powitalnym — wyciągnął bladą dłoń w tłum,  mierząc w jednego z śmierciożerców. — Macnair? Mógłbyś?
               Wskazany mężczyzna wystąpił z kręgu i opadł z czcią na kolana przed Czarnym Panem. Ten zbył go tylko machnięciem ręki, każąc śmierciożercy wstać.
— Nie czas na to, Waldenie! Bat! Potrzebuję twojego cudownego bata! Harry nie zasługuje na zwykłe zaklęcie, to by było zbyt nudne! Przecież nie chcemy, żeby źle się poczuł w naszym towarzystwie, prawda?
Lord Voldemort chwycił w bladą dłoń rączkę czarnego, długiego bata. Przejechał po nim palcami, po czym zwrócił się w kierunku Złotego Chłopca. Jego oczy lśniły ekscytacją.
— Podejdź bliżej, Harry! Pokaż, jaki jesteś odważny! Chyba nie chcesz, by jeden z twoich przyjaciół zrobił to za ciebie i poczuł miękkość tej uroczej zabawki?
Brunet na wspomnienie o przyjaciołach stawił odważnie kilka kroków w przód. Stanął naprzeciwko Voldemorta, walcząc ze swoim strachem. Próbował się nie wzdrygnąć, gdy Czarny Pan zaczął go okrążać z szerokim i podłym uśmiechem. Nie spieszył się. Napawał się jego bliskością, która zaraz miała przerodzić się w coś okrutnego. Widziałem, jak Wybraniec stara się odważnie spoglądać w szkarłatne ślepia, gdy nasz mistrz zatrzymał się tuż przed nim.
— Mam świetny pomysł. Nie chcę, abyś się znudził, więc zagrajmy w grę. Jeżeli krzykniesz, to twoje miejsce zajmie jeden z twoich przyjaciół. Jeżeli zaś któreś z nich chociażby piśnie i spróbuje ci pomóc, to wtedy zginie. Z twojej ręki. Jedno małe Imperio wystarczy, aby tak się stało. Co ty na to, Harry?
— Nie wciągaj ich w to, Riddle — warknął Potter, lecz głos mu zadrżał.
— To nie ty tutaj ustalasz zasady.
Czarny Pan poruszył bez ostrzeżenia ręką i pierwszy świst rozdarł powietrze. Z policzka Złotego Chłopca pociekła krew, lecz brunet tylko się skrzywił i zagryzł wargi aż do krwi, powstrzymując krzyk. Spojrzał na Voldemorta z furią, lecz nie wykonał żadnego ruchu. Mężczyzna natomiast skrzywił się z wściekłością i gwałtownym ruchem rozdarł koszulkę na plecach swojej ofiary. Następny bat pomknął w stronę Gryfona, przez co głośno sapnął, upadając na kolana. Podtrzymał się dłońmi, ciężko dysząc.
Byłem pod wrażeniem. Czarny Pan nie oszczędzał siły, a mimo to, Potter nie krzyknął. Ataki, które były serwowane, rozrywały skórę na jego ciele bez skrupułów. Zerknąłem na Wiewióra i Granger, która wtuliła się w ramiona rudzielca, odwracając wzrok od katuszy swojego przyjaciela. Widziałem, że starała się nie rozpłakać. Wzdrygnęła się i zacisnęła powieki, gdy kolejny cios rozpłatał skórę na plecach Pottera. Wybraniec okazał się jednak zacięty i starał się powstrzymywać ból, ignorując coraz więcej krwi spływającej strumieniami po jego ciele. Z każdym uderzeniem jego stan się pogarszał. Otwarte rany musiały potwornie piec, a nowe ataki, które uderzały w sam ich środek, powodowały, że chłopak zaczął tracić przytomność. Jego ramiona drżały, a oddech przyspieszył.
Granger upadła na kolana, zakrywając dłońmi usta. Po policzkach ściekały jej łzy, a ona sama wyglądała, jakby miała zaraz podbiec do przyjaciela. Ramiona Weasleya jednak skutecznie ją przytrzymały. On również nie wyglądał lepiej. Patrzył z przerażeniem i bólem na katusze Pottera.
Nie miałem pojęcia, ile to przedstawienie będzie trwało. Powoli miałem dosyć. Głośny doping śmierciożerców, aplauzy oraz syki, gdy Gryfon upadał coraz niżej, wykańczały mnie. Dodatkowo, Czarny Pan nie wyglądał na zachwyconego brakiem konkretnej reakcji swojej ofiary. Najwidoczniej Potter, miło że leżący w kałuży krwi na podłodze, nie zamierzał nawet pisnąć. Od czasu do czasu z jego ust wypłynęło ciche jęknięcie. Plecy chłopaka pokryte były długimi, krwawymi pręgami, więc nie mogłem uwierzyć, że wytrzymywał kolejne ciosy. Mistrz w końcu wpadł w furię, uderzając raz za razem.
Następne uderzenie jednak było ostatnim. Do naszych uszu doszedł trzask łamanej kości. Oczy Wybrańca zmętniały, a z ust wypłynęła mieszanka śliny z krwią. Potter zemdlał z bólu.



3 komentarze:

  1. "Czarny Pan uwielbia rozrywkę tego pokroju, więc Greyback spełnia jego wymagania. (ten fragment mi bardzo nie pasuje, ale może ładniej go ujmiesz)" chyba nie rozumiem o co chodzi z tym nawiasem ;pp
    "Może nie grzeszyli rozumem, ale za to ich nadpobudliwość była zbyt pewna. (to ostatnie zdanie głupio brzmi :c)" e tam wcale nie
    "— Przyprowadziłem ich, Panie — ukłoniłem się nisko, starając nie się nie patrzeć w szkarłatne ślepia Mistrza." usuń pierwsze "nie".
    Sorki, trochę sie czepiam.
    Podoba mi się to jak piszesz, masz bardzo dobry i przyjemny styl.

    Azira

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O matko, haha :D Te nawiasy były do mojej bety i nie wiem dlaczego nie zostały usunięte haha :D
      dziękuję za wyłapanie, poprawiam!

      Usuń
  2. Ahoj!
    Ok, więc trochę spóźniona, ale przeczytałam rozdział. :)
    Dzięki za bardzo dosłowne przedstawienie sceny z wilkołakiem... Znaczy nie chodzi mi o to, że źle to ujęłaś czy coś, tylko po prostu nie lubię takich opisów, i przyznam się, że dla mnie był straszny. :/ Tym bardziej, że chodziło o niemowlaki...
    Ale dalej, ogólnie rozdział naprawdę ciekawy. Lubię Draco i paradoksalnie, podoba mi się, że przedstawiasz go jako tego złego. :) Co jeszcze... No oczywiście scena, jak Harry, Hermiona i Ron znaleźli się przed Voldkiem. Powiem ci szczerze, że boję się o Harry'ego. :/
    Przyczepię się jeszcze do jednej rzeczy! ;D Wiem, że fanfiction trochę kieruje się swoimi prawami, ale Teodor Nott podczas 7. roku uczył się w Hogwarcie. :P Akurat to wiem, bo tą postać uparcie męczyłam do mojego opka.
    Aha, wyłapałam kilka błędów, ale z telefonu ciężko je wypisywać. :P
    I to wsio o tym rozdziale.
    Pozdrawiam i weny życzę!
    Netka

    OdpowiedzUsuń