wtorek, 5 czerwca 2018

Prolog



Nie wiem, naprawdę nie mam pojęcia, co wpadło mi do tego pustego łba, że uratowałem szlamę. Ona nigdy nic dla mnie nie znaczyła. Nienawidzę jej. Nienawidzę tych jej błyszczących oczu, włosów, ust… Więc dlaczego? Jaki był powód tego wyskoku? Może to tylko żal? Miałem dość słuchania rozsadzających głowę wrzasków? NIE WIEM, ALE JESTEŚ IDIOTĄ, MALFOY.
Zacznijmy jednak od początku...
Dzisiejszego dnia minął dokładnie rok, odkąd miała miejsce Wielka Bitwa o Hogwart. Przynajmniej tak mówili inni, a ja nie miałem powodu by im nie wierzyć. Za wszelką cenę próbowałem wypchnąć ze swojej świadomości obrazy, które nawiedzały mnie każdej nocy. Nie chciałem pamiętać wydarzeń, które przesądziły o tym, jak obecnie wyglądała magiczna Anglia. Krew i nie rzadko porozwalane ludzkie szczątki mieszały się nawzajem z krzykiem i łzami poległych. Hogwarckie błonia były cmentarzem, dla osób niegdyś mi znanych, które za sprawą śmiercionośnego zaklęcia odchodziły w niebyt. To właśnie tam zginął Zabini. Widok jego martwego ciała nawiedzał mnie najczęściej, mieszał się z wrzaskami torturowanych i pustym wzrokiem martwych. To zabawne, że wydarzenia minionego roku tak mocno wryły się w moją świadomość. Przede wszystkim nigdy nie sądziłem, że te wydarzenia zmienią mnie w tak drastyczny sposób, że będę w stanie sprzeciwić się poglądom, wpajanym mi od dziecka.  Od tamtej chwili wiedziałem, że nigdy nie będę taki sam. Moje życie zmieniło się bezpowrotnie.
Drugą Bitwę o Hogwart wygrał Czarny Pan i jego zwolennicy. Wbrew nadziejom walczących, nie było szczęśliwego zakończenia. Główny bohater nie zjawił się nagle, by dzielnie walcząc zabić wszystkich przeciwników, ratując przy tym wszystkich oczekujących na ratunek. Zginęło wielu niewinnych ludzi. Poplecznicy Voldemorta byli okrutni i bezwzględni, z zimną krwią wymawiali zaklęcia, które nie szczędziły tych, którzy stali po stronie Zakonu. Niewinni ginęli w męczarniach, przy aplauzie śmiechów i gwizdów swoich oprawców. Im bardziej wymyślne i widowiskowe zabójstwo, tym wyższa i ważniejsza pozycja w szeregach Lorda Voldemorta. Nie pobłażali, nie zastanawiali się, ani nie słuchali błagań swoich ofiar. Byli doskonale wyszkolonymi maszynami do zabijania.
Nie ma we mnie poczucia winy za wydarzenia, które miały miejsce w murach Hogwartu. Nie czuję się winny lub współczujący temu wszystkiemu. Wszyscy polegli pokładali nadzieje w jednym człowieku. Powinni wierzyć tylko i wyłącznie sobie, bo tak naprawdę tylko samemu sobie możemy powierzać własne życie. Pomimo, iż sam brałem udział w ogólnym ataku na mur magicznej szkoły, nie znajdowałem w sobie poczucia winy. Tak, przyczyniłem się do śmierci kilkudziesięciu, a może i kilkuset osób. Rozbiłem rodziny, zatrzymałem bicie ludzkiego serca, jednakże to walczący po stronie Zakonu Feniksa byli winni. Ci ludzie mieli wybór, mogli zmienić stronę – i żyć. Mam zamiar to powtarzać jak modlitwę i nie pozwolę, abym w to kiedykolwiek zwątpił.
Większość czarodziejskiego świata była ślepo zapatrzona w swojego Wybrańca. Człowieka, który podobno miał wygrać ze śmiercią, a było dokładnie tak, jak się spodziewałem. Nie potrafił im pomóc. Nie był idealny ani wspaniały. Nie dysponował większą mocą od naszego Pana. Był słaby, nic nie warty. Nie warty tego, że tylu ludzi oddało za niego życie, a on nie zrobił nic. Potter i jego wierna banda zniknęli bez słowa na kilka miesięcy przed bitwą. Nadzieja, że zjawią się w kulminacyjnym momencie pękła jak mydlana bańka. Uciekli. Stchórzyli. Najwidoczniej woleli ratować siebie. Mądrze.
Obecnie światem, a raczej Londynem rządzą śmierciożercy, a w ich gronie jestem ja. Draco Malfoy. Szlachetnie urodzony arystokrata, ustawiony wysoko w szeregach Tego-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać. Znany ze swojej wierności od wielu lat. Malfoyowie dostąpili wielkiego zaszczytu, kiedy Czarny Pan zdecydował się wybrać naszą rezydencję na miejsce swojej siedziby. Niewiele rodzin może szczycić się tak bliską przyjaźnią z ukochanym Lordem.
To właśnie w naszym domu codzienną rutyną są egzekucje odbywające się na mugolach, szlamach i odmieńcach, w tym również stworzeniach. Słychać ich rozdzierające ciszę krzyki, rozchodzące się echem po pustych i ogromnych korytarzach Malfoy Manor. Krzyki bólu, błagania i rozpaczy roznoszą się echem po naszej posiadłości. W powietrzu można wyczuć mdlący odór krwi, zwiastującej powolną śmierć, którą mury tego pałacu widziały nie raz.
Codziennie obserwuję, jak ciotka Bellatriks przykłada nóż do poszczególnych części ciała więźniów. Jak wykonuje różdżką skomplikowane ruchy, a z jej końca wylatują specjalne, czarno magiczne zaklęcia, powodujące nienaturalne rozciągnięcie kończyn, zaklęcia przypalające lub obdzierające skórę. Ciotka jest kobietą uwielbiającą tortury. Czasami współczuję jej ofiarom. To ona wymyśla najbardziej skomplikowane zabójstwa. Nie robi tego z przymusu. Muzyką dla jej uszu jest krzyk cierpienia, najpiękniejszym widokiem – łzy bólu.
Wszystko po to, aby nasz Pan był zadowolony. Źle wykonane zadanie nagradza klątwą Cruciatus lub okrutniejszą formą tortur. Każdy z nas chce tego uniknąć, zadając ból innym. Zdarza się jednak, iż nasze poczynania nie są zadawalające dla Pana, przez co swój gniew zmuszony jest odreagować na nas. Mam wrażenie, że cieszy go sprawianie cierpienia swoim poddanym. Karmi się strachem i władzą. Jest najpotężniejszy i tylko najpotężniejsi mogą go otaczać. Często walczymy nawet sami ze sobą. Nie pozwala na towarzystwo słabych. Chcąc nas złamać, zdarza się, iż weryfikuje naszą lojalność w okrutny sposób.
Niejednokrotnie otrzymałem propozycje nie do odrzucenia, dotyczącą odpowiedniego „zajęcia się" więźniem. Zazwyczaj owa ofiara okazuje się być kimś, kogo znam ze szkoły. Doskonale zdaje sobie sprawę, że za każdym razem sprawdzana jest moja psychika, oddanie i siła.  W szeregach śmierciożerców nie ma miejsca na słabość. Nie raz zmuszony byłem patrzeć w oczy znajomego, by po chwili z determinacją i nienawiścią wypowiedzieć śmiercionośne zaklęcie, nie zwracając uwagi na niemą prośbę o ratunek. Wiem, że nie mogłem im jednak pomóc. Zaciskałem wtedy po prostu mocniej rękę na różdżce i wypowiadałem śmiercionośne zaklęcie, ciągle spoglądając w ich oczy. Czarny Pan za każdym razem powtarzał mi, że jestem wiecznym estetą. Jednakże, to nie estetyka przeze mnie przemawiała. Nie okazywałem brutalności, gdy nie byłem do tego zmuszony.
Nienawidzę tego wszystkiego. Brzydzą mnie błagania o litość, płacz, krzyki i poturbowane ciała. Nienawidzę krwi, która tak często okala moje dłonie. Po nocach mam koszmary, widzę krzyczące z bólu dzieci, a także znajome twarze, lecz nie jestem na tyle głupi, by odmówić wykonania rozkazu. To wiązałoby się ze śmiercią, a ja za bardzo cenię swoje życie. Śmieszni i żałośni Gryfoni od razu by odmówili, rzucili się na pomoc, ale my Ślizgoni nie jesteśmy tacy naiwni i heroiczni. Wiemy, że trzeba uważać na to, co się mówi i robi. Możecie nazwać nas tchórzami, ale my po prostu wiemy, że powinno się uważać, aby ochronić przede wszystkim własną skórę. Czasami musimy przyjąć postawę, którą się od nas oczekuje. Nawet jeżeli teraz mam być bezwzględnym mordercą. Będę nim, a ocalę siebie.
Dni mijały, a sytuacja wciąż była taka sama, tylko ja stawałem się z każdą chwilą odporniejszy na ludzkie cierpienie. Powoli nie reagowałem nawet najmniejszym drgnięciem, gdy ktoś rzucał się do moich stóp, prosząc o łaskę. Opanowałem nawet to, że moja twarz nie wskazywała żadnego grymasu niezadowolenia. Nie wiedziałem, że przyjdzie czas kiedy to się zmieni...

***

Pewnego środowego popołudnia, gdy w końcu miałem chwilę wytchnienia i mogłem odpocząć od tego wszystkiego, usłyszałem głos matki zza drzwi sypialni. Grymas frustracji spłynął natychmiast na moją twarz. Wiedziałem, że nie przyszła bez powodu. Nigdy tego nie robiła, odkąd to wszystko zaczęło mieć miejsce. W tym świecie nawet matczyna miłość nie miała racji bytu.
— Draco, możesz zejść do salonu?
— Co znowu? — nie interesowało mnie to, że na nią warczę. Odkąd Czarny Pan z nami mieszkał, nawet ja byłem wyżej postawiony od niej. — Przywieźli kolejne szlamy? Wiesz, że ich nienawidzę. Niech dzisiaj ktoś inny się nimi zajmie. Dajcie mi święty spokój, dobra?
— Musisz nam pomóc kogoś zidentyfikować – upierała się matka, co z każdą mijającą sekundą irytowało mnie coraz bardziej. – Szybko, Draco. To bardzo ważne. Czarny Pan nie będzie czekał.
Zwlokłem się z łóżka niechętnie i ciężkim krokiem ruszyłem za rodzicielką do największego pomieszczenia w rezydencji. To prawda. Czarny Pan nigdy nie czekał. Nie chciałem, aby na samym wejściu poleciał w moją stronę strumień czerwonego światła. Wzdrygnąłem się na samą myśl o bólu przeszywającym każdy kawałek mojego ciała wywołany zaklęciem Cruciatusa.
— Draco! — zawołał syczącym głosem Lord Voldemort. Na sam jego dźwięk przeszły mnie nieprzyjemne ciarki po całym ciele. Ten mężczyzna budził we mnie okropny strach, ale jednocześnie szacunek. Dzisiaj wyglądał na wyjątkowo zadowolonego i podnieconego. Nie widziałem go takiego, odkąd przejął władzę w magicznym świecie. — Mam coś dla ciebie! Czy może poznajesz te kreatury?
Spojrzałem z nikłym zaciekawieniem na klęczących na podłodze ludzi. Moje oczy gwałtownie się rozszerzyły ze zdziwienia, przerażenia, a także innej gamy emocji na widok najbardziej znienawidzonej trójki Gryfonów z czasów Hogwartu. O tak, bardzo dobrze ich znałem. Mógłbym nawet powiedzieć, że aż za dobrze.
— Potter...
Tak, to właśnie w tym momencie coś we mnie pękło.


3 komentarze:

  1. Uuuu, jestem pierwsza. :D A więc...
    Ogólnie bardzo fajnie i płynnie mi się czytało. Podoba mi się twój styl. W pewnym momencie podobało mi się również, jak opisywałaś uczucia Draco, kiedy mordował innych. Kurczę, szkoda mi chłopaka. :/
    Muszę się jednak przyczepić do jednego - jak Draco zmusił się do zabijania, skoro jeszcze kilka miesięcy temu stał na wieży astronomicznej i nie potrafił zamordować Dumbledore'a? Rozumiem, iż mógł się zmienić, jednak coś mi tu nie gra, ale to moje odczucia. ;)
    Podoba mi się również, że opowiadanie jest pisane w pierwszej osobie, z perspektywy Draco. :D Widzę, że zatrzymałaś się w dość ciekawym momencie i jestem ciekawa, jak rozwiniesz akcję. ;)
    Jbc komentarz piszę z telefonu, więc przepraszam za literówki itd. XD
    Ślę uściski! :D I życze weny!
    Netka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podoba!
      Już spieszę z wyjaśnieniami... od Bitwy o Hogwart, czyli akcji z SIÓDMEJ części minął już ponad rok! Czyli akcja na Wieży Astronomicznej to jeszcze odleglejsze czasy :3 więc przez cały ten czas minęło o wiele więcej!

      Usuń
  2. " Przede wszystkim nigdy nie sądziłem, że te wydarzenia te zmienią mnie w tak drastyczny sposób, że będę w stanie sprzeciwić się poglądom," - usuń drugie "te".
    "Krzyki bólu, błagania, rozpaczy. Krzyki bólu, błagania i rozpaczy roznoszą się echem po naszej posiadłości." nie wiem, czy to tak specjalnie, ale ja bym usunęła pierwsze "Krzyki bólu, błagania, rozpaczy" ;)
    To są takie moje wskazówki.
    Co do prologu, to musze przyznać, że bardzo mnie wciągnął i przyjemnie się go czytało (nie w sensie, że o krzykach, tylko twój styl jest bardzo przyjemny).

    Azira

    OdpowiedzUsuń